Poganami są wszyscy, którzy potakują życiu, dla których Bóg jest wyrazem na wielkie Tak, potwierdzające wszystkie rzeczy. [Nietzsche]
Marduk z Babilonu
Karty podstawowe
Lech Brywczyński
Dramat w jednym akcie
OSOBY:
Docent
Fuglewicz, przyjaciel Docenta
Zofia, żona Docenta
Mursilis, król Hetytów
Strażnik I
Strażnik II
Dostojnik I
Dostojnik II
Dostojnik III
SCENA PIERWSZA
Przy biurku siedzi Docent, wertując stare, opasłe księgi. Co jakiś czas przerywa czytanie, by zanotować coś w swoim zeszycie. Gdy nie jest pewien, co napisać, delikatnie pociera dłońmi skronie. Jest w znakomitym humorze, co pewien czas radośnie stuka palcami w blat biurka. Gabinet jest stylowo umeblowany, ale zagracony – każdy kąt jest zajęty przez posągi, statuetki, fragmenty zabytkowych naczyń, odłamki glinianych tabliczek, mapy, książki i roczniki naukowych pism historycznych. Na biurku, na honorowym miejscu stoi czarny posążek Marduka, z dłońmi, wyciągniętymi przed siebie.
Słychać pukanie, ktoś delikatnie bierze za klamkę.
Docent: - (odkłada długopis) Proszę!
Do pokoju wchodzi postawny mężczyzna w średnim wieku.
Docent: - Witam, witam! (zamyka księgę, wstaje i podchodzi do gościa) Dobrze, że do mnie wpadłeś! (witają się wylewnie) Cieszę się! Mam dobre nowiny...
Fuglewicz: - Wiem, wiem... Słyszałem, że zgarnąłeś jakąś nagrodę!
Docent: - Siadaj, siadaj, Jacek! (siadają na fotelach, przy ławie, naprzeciwko siebie) Dobrze słyszałeś! Pewnie od mojej żony? Zadzwoniłem do domu z hotelu, zaraz po konferencji...
Fuglewicz: - Tak, rzeczywiście, to Zosia mi mówiła... (rozsiadając się wygodniej) Co to była za impreza? Coś mi mówiłeś przed wyjazdem, ale nie pamiętam...
Docent: - (z przejęciem) Wróciłem trzy dni temu. To była światowa konferencja hetytologów, odbywała się w Turcji, w Bogaz Kale – obok miejsca, gdzie odkopano ruiny miasta Hattusas – stolicy państwa hetyckiego. Nie będę cię zanudzał szczegółami bo wiem, że ciebie to nie interesuje...
Fuglewicz: - Daj spokój, Marek! Ciągle opowiadasz o tych Hetytach, ale to mi się jakoś nie trzyma głowy... Nawet nie wiem, co to byli za ludzie...
Docent: - Ich imperium istniało ponad tysiąc lat, a upadło mniej więcej w tych czasach, co i Troja. A naród potem wyginął, rozpłynął się...
Fuglewicz: - (żartobliwie) Rozpłynął się? To jakieś metafizyczne bzdury. Wyginąć mogły dinozaury, ale nie ludzie! To brzmi jak bajka. Albo jakiś mit... (kręci głową z niedowierzaniem) Zaczynam dochodzić do wniosku, że wszyscy historycy, zajmujący się starożytnością, nie są naukowcami – to mitomani. Fantazja zastępuje wam prawdę!
Docent: - (pogodnie) Nie znasz się na tym, stary... Dzieje Hetytów to nie historia drugiej wojny światowej: ja nie mam możliwości, żeby porozmawiać ze świadkami wydarzeń albo przeczytać ówczesne gazety. To zamierzchła przeszłość! Wszystko, czym dysponuję, to stare kroniki oraz sterta rozpadających się, glinianych tabliczek, zapisanych ledwo widocznym pismem klinowym: oto moje „gazety”... Bez odrobiny wyobraźni nic bym z tym nie zdziałał! (wskazuje na papiery, rozłożone na biurku) Właśnie przygotowuję do druku moją kolejną książkę. Dobrze wiesz, że właśnie w domu, w tym pokoju, najlepiej mi się pracuje... Uniwersyteckie mury są zimne i bezduszne, tam można co najwyżej uczyć studentów, ale nie ma mowy o twórczym wysiłku... (z ożywieniem) W tej książce będzie mowa o hetycko – egipskiej bitwie pod Kadesz, o dyplomacji króla Suppiliuliumasa i jego dwóch listach do egipskiej królowej...
Fuglewicz: - (przerywa mu, z niechęcią machając ręką) Nie nudź! Opowiedz mi lepiej o tej nagrodzie! Słyszałem, że chodzi o niezłą sumkę...
Docent: - Nagroda? Nie zauważyłeś? Oto ona! (wstaje i podchodzi do posągu Marduka) Nagroda Marduka! Najwyższe wyróżnienie w hetytologicznym światku! Wolę ten posążek od jakiejś tam statuetki, bo jest i trochę większy, i ładniejszy... (z dumą) To posąg babilońskiego boga Marduka, taki sam jak ten, który hetycki król Mursilis wywiózł ze zdobytego Babilonu... Pieniądze też dostałem, ale najważniejszy jest przecież prestiż. O takim właśnie posągu mówią gliniane tabliczki, pochodzące z czasów Mursilisa. On zdobył Babilon gdzieś w tysiąc sześćsetnym roku przed naszą erą... (rozbawiony, teatralnym gestem ujmuje dłonie posągu) Każdy babiloński władca, uroczyście przejmując władzę, chwytał posąg Marduka za dłonie. Słowa „Marduk podał mu dłonie” oznaczały więc to samo, co „wstąpił na tron”... Jak ci się podoba?
Fuglewicz: - (jeszcze przez chwilę milczy, przyglądając się z zachwytem posągowi) Bardzo mi się podoba! Że też nie zauważyłem go od razu, zaraz po wejściu... (wstaje, podchodzi do posągu, gładzi go dłonią) To jest naprawdę ładne, to fascynujące... Ta figurka ma coś w sobie...
Docent: - (żartobliwie) A mówiłeś, że nie wierzysz w metafizyczne bzdury...
Obaj przez dłuższą chwilę oglądają posąg, a potem siadają na swoich fotelach. Fuglewicz nie może oderwać wzroku od posągu.
Docent: - (ze wzruszeniem) Na tę nagrodę pracowałem przez ładnych parę lat... W jakiejś części zawdzięczam ją tobie. Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie stać na te wszystkie wyjazdy badawcze, na gromadzenie eksponatów, na publikacje... Koszty były spore, sam nie dałbym rady... Z mojej uniwersyteckiej pensji... (wstaje, podchodzi do siedzącego Fuglewicza i serdecznie ściska mu dłonie) Raz jeszcze chciałbym ci podziękować. Jestem twoim dłużnikiem. (wraca na swoje miejsce)
Fuglewicz: - Nie ma sprawy. Ja też miałem satysfakcję z twoich wyjazdów... (odchrząkuje) Ale tak przy okazji, to mam do ciebie pewną sprawę. Kiedyś mi obiecałeś jedną z twoich hetyckich pamiątek. Powiedziałeś, że będę mógł wybrać, którą zechcę. Pamiętasz?
Docent: - Oczywiście! Zawsze cię namawiałem, żebyś coś sobie wybrał. Ale nie chciałeś...
Fuglewicz: - A teraz chcę!
Docent: - Wspaniale! Wobec tego wybierz sobie... (rozkłada ręce, pokazując na stojące w pokoju książki, posągi i statuetki) Śmiało, przyjacielu! Mam tu piękne albumy, reprodukcje, rzeźby...
Fuglewicz: - Już wybrałem. Biorę tego, jak mu tam... Marduka. (wstaje, podchodzi do posągu Marduka i przygląda mu się z zachwytem) Jest wspaniały, naprawdę niezwykły!
Docent: - (zaskoczony) No, wiesz, Jacek... Może byś jednak wybrał coś innego... Ten posąg jest dla mnie bezcenny... Poza tym, mam go dopiero od niedawna, nie zdążyłem się nim nacieszyć... (wstaje, podchodzi do posągu)
Fuglewicz: - Nie bądź sentymentalny. W końcu powiedziałeś, że mogę wybrać, co chcę. Dałeś słowo! Ten posąg jest tylko symbolem nagrody, a przecież samej nagrody ani związanego z nią prestiżu i tak nikt ci nie odbierze... (rozgląda się po pokoju) Posągów tu nie brakuje, a tak to i ja będę miał chociaż jeden. Będzie pasował do sypialni. Ładnie go wyeksponuję... A może wstawię go do mojego gabinetu, w firmie? Byłby ozdobą biura Fuglewicz Consulting Co. To niezła myśl...
Docent: - (z rezygnacją) Niech już będzie. Trudno... W końcu jestem ci to winien... (gładzi posąg dłonią)
Fuglewicz: - Nie martw się, stary! Zawsze, jak mnie odwiedzisz, zobaczysz swój posążek. To jest, chciałem powiedzieć – mój posążek. (spogląda na zegarek, a potem podaje Docentowi dłoń na pożegnanie) To ja już będę leciał. Mam parę spraw do załatwienia... (ostrożnie podnosi posąg Marduka) No, nie jest tak źle, obawiałem się, że będzie cięższy... (wkłada posąg pod lewą pachę) To na razie! Wpadnij do mnie któregoś dnia. Zapraszam! (wychodzi)
Docent: - (sam do siebie, w oszołomieniu) Przyjdę, przyjdę, na pewno przyjdę...
Docent podchodzi do drzwi, zamyka je, a potem staje obok biurka. Spogląda na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał posąg Marduka.
Docent: - (sam do siebie) No dajcie spokój... Szlag by to trafił... Czy on nie mógł wybrać czegoś innego? Straciłem coś bezcennego, coś, co było dla mnie... (kręci głową z niedowierzaniem) Mój Marduk... (siada przy biurku, zrezygnowany)
SCENA DRUGA
Docent siedzi przy biurku, wertując księgi. Próbuje robić notatki, ale kiepsko mu to idzie – jest przygnębiony, z trudem skupia myśli.
Dzwoni telefon komórkowy, co zwiastuje melodyjka „Dixie”. Docent wyciąga komórkę z kieszeni, nerwowym gestem wciska przycisk, a potem przykłada telefon do ucha.
Docent: - Tak, słucham... Agnieszka? (rozpogadza się, z uśmiechem) No i co tam, córeczko? Tak... Nie starczy pieniędzy? Niemożliwe! Wiesz, że przeznaczyliśmy na to wesele wszystkie oszczędności. Musi wystarczyć, spróbuj zejść z kosztów... Na pewno coś wymyślisz... Tak... No widzisz! A poza tym, jak idą przygotowania? Nie miałem ostatnio dla ciebie zbyt wiele czasu, wiesz, ten wyjazd, konferencja, nagroda... No pewnie, te pieniądze zjawiły się w samą porę... Najważniejsze, że przez cały czas miałaś pod ręką mamę... (z ironią) Tylko pilnuj, żeby mama dopuściła do stołu jakieś mięso, bo inaczej goście nas zlinczują... (kiwa głową) Dobrze, że Michał ci pomaga. To dobry chłopak. Pozdrów go przy okazji ode mnie, w końcu zostanie moim zięciem... Wiem, wiem, jesteś już przecież dorosła, a poza tym lubisz sama wszystko załatwiać i mieć wszystko pod kontrolą, własne wesele tym bardziej... Od dziecka taka byłaś... (ze smutkiem) Tyle lat... Zawsze będę cię pamiętał jako małą dziewczynkę... Trudno mi się przyzwyczaić do myśli, że już nie będziesz z nami mieszkała... Jeszcze tylko parę dni... Ja rozumiem, oczywiście, trudno żebyście mieszkali u nas, skoro rodzice Michała mają willę, i to jaką... Ale tak pusto się u nas zrobi, tylko mama i ja... (po chwili) Bo przecież i Krzysiek się ostatnio wyprowadził... Trochę mnie zaskoczyło, że to tak nagle się stało: szybka oferta, szybka decyzja... Mama wszystko załatwiła za moimi plecami, kiedy byłem na konferencji... W sumie to dla Krzysia lepiej, skoro znalazł dobry klub... Piłkarz musi grać tam, gdzie lepiej płacą, wiadomo... Tyle, że w domu zrobi się pusto... No ale co ja ci tutaj tak przynudzam. Powinnaś się cieszyć weselem i nie myśleć o niczym... To trzymaj się, na razie. Pa! (wyłącza telefon)
Docent: - (sam do siebie, poirytowany) Tak, teraz wszystko się zmieni...
Odkłada komórkę na biurko, a potem nerwowym krokiem przechadza się po pokoju. Gładzi dłońmi włosy, a potem siada przy biurku. Machinalnie kładzie dłonie na leżącej przed nim, grubej księdze, a potem otwiera ją, gdzie popadnie. Usiłuje skupić się na czytaniu, ale bez powodzenia.
Docent: - (sam do siebie) Chyba będę musiał czytać na głos, inaczej się nie da... (odchrząkuje, a potem czyta półgłosem) „Nasz wielki władca, Mursilis, uderzył na Babilon z całą mocą. Bogowie mu sprzyjali - zdobył ten przesławny gród. Wywiózł stamtąd łupy niezmierne, a najcenniejszą zdobyczą był posąg wielkiego boga Marduka. Boski Marduk podał mu dłonie i uczynił go panem świata...”
Drzwi się powoli otwierają, do pokoju wchodzi Zofia.
Docent: - (do Zofii, z ożywieniem) Bardzo dobrze, że przyszłaś. Chciałbym, żebyś mi wyjaśniła... (odsuwa od siebie książkę. usiłuje ją zamknąć, ale książka uporczywie otwiera się na tej samej stronie) Tyle jest w domu spraw do załatwienia, a ty coś kręcisz za moimi plecami... (zostawia otwartą książkę, wstaje, podchodzi do żony)
Zofia: - (uspokajającym tonem) Nie musisz się martwić. Wszystko jest na dobrej drodze. Tak to z Agnieszką podzieliłyśmy: ona zajmuje się weselnymi przygotowaniami od strony urzędu i ubioru, a ja od strony kuchni... I dobrze nam idzie. Znalazłam znakomitą kucharkę, która będzie mi pomagać. Ona zna świetne przepisy, także wegetariańskie! (podchodzi do fotela, siada) Gościom trzeba będzie podać mięso, to oczywiste, ale przecież ja sama też chciałabym mieć co zjeść! Dlatego ta kucharka ma przygotować dla mnie coś specjalnego, jarskie danie, którego składniki są...
Docent: - (przerywa jej, zniecierpliwiony) Kiedy nie o to pytam! Agnieszka do mnie dzwoniła, wiem o tym. Ja chciałbym się tylko dowiedzieć, dlaczego wysłałaś Krzyśka do Wiednia. Na trzy lata! W ekspresowym tempie, nie pytając mnie o zdanie! (siada na drugim fotelu)
Zofia: - Jak miałam cię pytać, przecież ciebie nie było, akurat byłeś na konferencji. A poza tym, sam też byłbyś za jego wyjazdem. Austriacy dają mu mieszkanie, a w dodatku dwa razy więcej pieniędzy, niż miałby tu. To dla niego szansa!
Docent: - Wiem, że to szansa, ale przecież wystarczyło do mnie zadzwonić! Nie lubię takich niespodzianek. Ty zawsze lubiłaś wszystko załatwiać bez mojego udziału, najchętniej wtedy, kiedy byłem na wyjeździe...
Zofia: - Szukasz dziury w całym. Dostał kontrakt do podpisania, a czasu do namysłu tyle, co nic – albo podpisuje i odsyła, albo rezygnuje. Więc poradziłam mu, żeby od razu podpisał, bo oferta była dobra. Lepszej by nie dostał, nie było na co czekać.
Docent: - Niby wszystko w porządku, ale czemu mnie nie uprzedziłaś? Takie decyzje powinniśmy wspólnie podejmować...
Zofia: - Daj mi spokój, Marek. To była jego decyzja, jest już dorosły... (pasuje się z sobą, usiłując skupić myśli) Mam do ciebie zupełnie inną sprawę... Jeszcze ważniejszą, bo dotyczącą nas obojga... (milczy przez chwilę, a potem bierze głęboki oddech) Złożyłam pozew rozwodowy. Pierwsza rozprawa w przyszłym miesiącu. Nic nas już nie łączy, a i dzieci są już dorosłe, usamodzielniły się... Mam nadzieję, że zgodzisz się na rozwód bez oporu. (milczy, spoglądając pytająco na Docenta)
Docent: - (zdezorientowany i oszołomiony) Co takiego? Co ty wygadujesz? Przecież nam jest dobrze razem... Nigdy ani słówkiem nie wspominałaś o rozwodzie...
Zofia: - (wzruszając ramionami) Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Najlepiej załatwić całą sprawę szybko, w miarę bezboleśnie i konkretnie. Dzieci już wszystko wiedzą. Przekonałam je, że mam wreszcie prawo do swojego życia.
Docent: - I tak spokojnie mi to mówisz? Po tych wszystkich latach? Właśnie po to tu przyszłaś?
Zofia: - A co, wolałbyś, żebym ci to powiedziała przez telefon? Albo zostawiła kartkę w kuchni? Chyba najlepiej tak, osobiście.
Docent: - No wiesz... Nie spodziewałem się tego po tobie... Żyłem w przekonaniu, że my oboje już zawsze... W końcu tyle lat przeżyliśmy razem...
Zofia: - Razem? Chyba żartujesz! Ciebie interesowała twoja nauka, twoja starożytność, twoje zbiory, wykopaliska, badania, a nie ja... Moimi sprawami nigdy nie żyłeś.
Docent: - Nie gadaj głupot. Przecież ci pomagałem, doradzałem, w miarę możliwości zajmowałem się też domowymi sprawami, dziećmi...
Zofia: - No właśnie: dzieci są już dorosłe, każde idzie w swoją stronę... Teraz wreszcie mam wolną rękę. Nic nas nie wiąże i dlatego wolno mi z czystym sumieniem wystąpić o rozwód. A uczucia, jeśli nawet kiedyś były, to już dawno się ulotniły. Między nami nic już nie zostało, co najwyżej przyzwyczajenie.
Docent: - (zbulwersowany) Co ty wygadujesz? Nic się nie ulotniło! A ślubne przysięgi? Miłość, wierność, uczciwość małżeńska... Zapomniałaś?
Zofia: - To śmieszne! Kto w dniu swojego ślubu myśli o słowach przysięgi małżeńskiej - powtarza się je bezmyślnie, i tyle. Kto może przewidzieć przyszłość i mieć pewność, że naprawdę będzie kochał tego samego człowieka do końca życia, że nie spotka kogoś innego... (milknie na moment, nieco zmieszana) Tak, te wszystkie ślubowania i przysięgi to fikcja, nie można przecież zaprogramować swoich uczuć... Poza tym, sam zawsze mówiłeś, że jesteśmy z sobą tylko dlatego, że oboje tego chcemy. Nie wiem, jak ty, ale ja już nie chcę. Dlatego zdecydowałam się na rozwód.
Docent: - (z goryczą) Moje zdanie się nie liczy, jak zwykle. Wszystko sobie sprytnie zaplanowałaś: Krzysiek wyjechał, Agnieszka bierze ślub, a potem my się rozwodzimy... Coś takiego! Wbiłaś mi nóż w plecy, kobieto!
Zofia: - Nie mów do mnie „kobieto”! A poza tym, niczego złego nie zrobiłam. Mam prawo do rozwodu i chcę z tego prawa skorzystać, to wszystko. (po namyśle) Wiesz, nawet nie mam ochoty się z tobą pokłócić – tak bardzo jesteś mi obojętny... (z naciskiem) Chciałabym tylko, żeby to był rozwód cywilizowany, rozwód za obustronną zgodą. Liczę na to, że nie będziesz w sądzie wywlekał rodzinnych brudów...
Docent: - Nie mam zamiaru niczego wywlekać... Bo i po co? Nie ma nic, czego bym się musiał wstydzić. Nie wiem za to, jak ty... (badawczo spogląda na Zofię) Zaraz, zaraz... Jak powiedziałaś? „Kogoś innego”? Czy za twoim pomysłem nie stoi czasem jakiś romans? Masz kogoś! Kogo? Ile razy mnie zdradziłaś? Powiedz mi, Zosia! Komu mam podziękować za to wszystko? Powiedz! Natychmiast!
Zofia: - (siląc się na spokój) Nie będę ukrywać, mam kogoś. I to od dłuższego czasu. Nie masz powodu, żeby mu, jak mówisz, „dziękować”: ja to robiłam z własnej woli, to była wspólna decyzja nas obojga... Wcześniej chciałam ci powiedzieć o wszystkim, ale jakoś... Widzisz, jak mało ci na mnie zależało, skoro nic nie zauważyłeś... To twoja wina: albo późno wracałeś z pracy, albo wyjeżdżałeś na sympozja naukowe...
Docent: - Kto to jest? Powiedz mi! Tylko to mnie interesuje!
Zofia: - To jest ktoś, kogo znasz, i to dobrze. Zresztą był tu dzisiaj, rozmawiałeś z nim... Liczyłam na to, że może on sam powie ci pierwszy... To... Jacek. Jacek Fuglewicz.
Docent spogląda na nią w osłupieniu. Oboje milczą przez dłuższą chwilę.
Zofia: - Nie myśl sobie, że chcę wychodzić za mąż. Nie. Ja po prostu wolę mieć jasną sytuację. Nie chcę już nikogo zdradzać. Na początku miałam poczucie winy, że ciebie zdradzałam, a teraz to już sama nie wiem, kogo zdradzam. Bo czuję się związana bardziej z Jackiem, niż z tobą. Mam już dość tej zabawy, dość udawania. Chcę normalnie żyć, nie mam zamiaru ukrywać się przed znajomymi, wyjeżdżać do innego miasta tylko po to, żeby pójść do kawiarni z... (wstaje) To wszystko. Tyle miałam ci do powiedzenia. (oddycha z ulgą, jakby spadł jej z ramion ogromny ciężar) Wiesz już teraz wszystko, Marek. No więc jak, czy zgadzasz się na ten rozwód? (przez chwilę przygląda się milczącemu Docentowi, oczekując na odpowiedź) Jeśli się nie zgodzisz, to i tak rozwód dostanę, tyle, że trochę później. Majątku nie musimy sądownie dzielić, bo go praktycznie nie mamy... Więc po co mnożyć przeszkody... Przemyśl sobie to wszystko, na spokojnie... Mam nadzieję, że na rozprawie zaprezentujesz się godnie i bez sprzeciwu wyrazisz zgodę. (wychodzi, delikatnie zamyka za sobą drzwi)
Docent siedzi nieruchomo na fotelu. Zakrywa twarz dłońmi.
SCENA TRZECIA
W pokoju panuje przytłaczająca cisza. Docent wciąż siedzi na fotelu. Ponuro przygląda się swoim paznokciom. Wyciąga z kieszeni chusteczkę, by otrzeć spocone czoło. Wstaje, chowa chusteczkę do kieszeni. Powoli przechadza się po pokoju, z rękami splecionymi z tyłu.
Docent: - (sam do siebie, półgłosem) Fuglewicz... Co za bydlak! Pieprzony intrygant! (omiata wzrokiem półkę z książkami) Książki, książki... Przeklęte książki! Zajmowałem się nimi i przez to nie zauważałem, co się działo wokół mnie... No i teraz zbieram plon. (z nienawiścią) Fuglewicz... A to drań... Że też on miał czelność tu do mnie przychodzić, uśmiechać się, rozmawiać... Znalazł się, przyjaciel domu... I pomyśleć, że ja mu dzisiaj dałem Marduka! Ależ osioł ze mnie! Już lepiej by było, gdybym własnoręcznie rozbił ten posąg! O tak! (podchodzi do regału, bierze jedną ze statuetek i z furią rzuca ją na podłogę, rozbijając na kawałki) Amant za dychę! Ja mu dam! (oddycha ciężko, z trudem łapie oddech. omijając leżące na podłodze szczątki statuetki podchodzi do biurka i siada na swoim krzesełku) Ja mu dam... (rozsiada się wygodniej, powoli dochodzi do siebie) Czegoś takiego się nie spodziewałem... Nie mogłem się spodziewać... Nie... (bezwiednym ruchem przysuwa do siebie księgę, wciąż otwartą na tej samej stronie. bezmyślnie wpatruje się w tekst, usiłując zebrać myśli) Nie dajmy się zwariować... Najpierw trzeba się wyciszyć, przemyśleć wszystko... Nic tak nie uspokaja, jak lektura... (pochyla się nad książką, czyta półgłosem) „Nasz wielki władca, Mursilis, uderzył na Babilon z całą mocą. Bogowie mu sprzyjali – zdobył ten przesławny gród. Wywiózł stamtąd łupy niezmierne, a najcenniejszą zdobyczą był posąg wielkiego boga Marduka. Boski Marduk podał mu dłonie i uczynił go panem świata...” (spogląda na miejsce, gdzie stał posąg Marduka) To musiała być piękna chwila. Taki triumf! (powraca do lektury) „Niestety! Gdy Mursilis wracał do kraju, drogę zastąpił mu niegodziwy król państwa Mitanni ze swoją armią. Do tej pory chciał on uchodzić za przyjaciela i sojusznika kraju Hatti, teraz jednak skorzystał z okazji, by zażądać od Mursilisa części łupów...” (ironicznie, sam do siebie) Znamy takich przyjaciół i teraz, oj znamy... (powraca do lektury) „Mursilis wiedział, że nasza armia, zmęczona trudami wyprawy, nie będzie w stanie zwyciężyć, oddał więc owemu wiarołomnemu zdrajcy swą najcenniejszą zdobycz - posąg Marduka...” (milknie na chwilę, a potem czyta dalej, coraz bardziej przejęty) „Wówczas Marduk przestał darzyć Mursilisa swoimi łaskami i od naszego wielkiego króla odwróciło się szczęście... Kraj Hatti nawiedziły plagi, dotąd nie znane. Bogowie i ludzie marli z głodu... Zaś żona Mursilisa, królowa Tawananna i ów nikczemny król Mitanni... „
Docent przerywa czytanie i opiera się na łokciach. Zasłania dłońmi oczy, nieruchomieje. Zapada niczym nie zmącona cisza. Po jakimś czasie w pokoju robi się coraz ciemniej, aż w końcu zapada całkowity mrok.
SCENA CZWARTA
Po dłuższej chwili mrok się rozpływa, bo w pomieszczeniu pojawia się światło. Jest coraz widniej. Docent wciąż siedzi nad książką, z głową opartą na łokciach. Chrapie. Nad śpiącym pochylają się stojące wokół niego postacie: Mursilis w paradnym, królewskim stroju, trzej dworscy dostojnicy oraz dwaj strażnicy z halabardami. Wszyscy przyglądają się uważnie Docentowi, strażnicy ostrożnie dotykają palcem jego ubrania. Dostojnik I tłumaczy coś na ucho królowi, ten nieznacznie potakuje.
Mursilis: - No dobrze, dobrze... Rozumiem. Ale dziwne to wszystko. Skąd ten człowiek się tu wziął? (pokazuje na śpiącego Docenta) I dlaczego on jest tak śmiesznie ubrany? (do obu strażników, grożąc im palcem) Jak on się tu przedostał? Co robiły straże? Spaliście, gamonie! Albo osuszaliście beczki z winem!
Strażnik I: - (do króla, błagalnie) Gdzieżby tam, najjaśniejszy panie! Obaj czuwaliśmy, jak trzeba!
Strażnik II: - Czuwaliśmy, a jakże! Ja sam byłem tutaj koło południa i wtedy nikogo nie było! Poszedłem potem na dziedziniec, sprawdziłem basztę... Później wracam tu, otwieram drzwi i widzę ...tego tutaj. (wskazuje na Docenta) Wtedy od razu podniosłem alarm...
Dostojnik I: - (do obu strażników, surowo) Nie dopełniliście swoich obowiązków. Może to skrytobójca albo szpieg? Przez wasze niedbalstwo zagroziliście królewskiemu majestatowi i dlatego nie minie was surowa kara...
Mursilis: - (pojednawczo) Nie przesadzajmy, w końcu nic złego się jeszcze nie stało. A ten człowiek nawet nie jest uzbrojony! Gdyby był skrytobójcą, to chyba nie zasnąłby tak tutaj, jak dziecko... (do strażników) Obudźcie go, może się czegoś więcej dowiemy...
Obaj strażnicy szarpią Docenta za ramiona i klepią go po twarzy, usiłując obudzić. Docent przeciąga się, z wysiłkiem otwiera oczy.
Docent: - (bełkotliwie) Zosiu, kochanie... Ten łotr Fuglewicz, ja mu dam... Marduk... Gdzie jest mój Marduk? (potrząsa głową, jakby chciał strzepnąć z siebie resztki snu. odpycha obu tarmoszących go strażników) Co to ma znaczyć? Co wy mi robicie? (ziewa, rozgląda się wokół) O, macie na sobie hetyckie stroje! Takie same jak na rycinach, poznaję... Co to za maskarada? Gdzie ja jestem? (wstaje, daje chwiejny krok do przodu)
Strażnik I: - (urzędowym tonem) Znajdujesz się w podziemiach królewskiego pałacu!
Strażnik II: - Padnij na twarz przed potężnym władcą, który raczył przybyć tu do ciebie osobiście. Padnij na twarz przed Mursilisem, zdobywcą Babilonu! (chwyta Docenta za kark i ciągnie go w stronę Mursilisa. puszcza dopiero wtedy, gdy król daje mu znak dłonią)
Docent: - (poprawiając ubranie) Faktycznie, to nie jest mój gabinet... Wygląda na to, że może i naprawdę jestem w pałacu... Ale nie rozumiem, jak to możliwe, przecież nie wychodziłem z domu... Co ja tu robię?
Mursilis: - No właśnie: to ja bardzo chciałbym się dowiedzieć, kim jesteś i skąd się wziąłeś w Hattusas, cudzoziemcze. Słyszałem, że wymieniłeś imię boskiego Marduka – czy jesteś jego kapłanem?
Docent: - Gdzie? W Hattusas? Przecież... (rozgląda się wokół) Ale jak... A więc mówicie, że jesteśmy w Hattusas? W dodatku w czasach Hetytów? Coś wspaniałego, zawsze o tym marzyłem! (przygląda się uważnie królowi) A zatem, Najjaśniejszy Panie, nazywasz się Mursilis? I niedawno zdobyłeś Babilon? Skoro tak, to datacja jest prosta. Jesteś Mursilisem I! I mamy teraz rok tysiąc sześćsetny przed naszą erą! O ile można wierzyć twoim kronikarzom...
Mursilis spogląda ze zdumieniem na swoich dworzan.
Mursilis: - Jaki rok? Jaka era? O co mu chodzi? Rozumiecie to?
Wszyscy przecząco kręcą głowami.
Mursilis: - (do dostojników) Może to jakiś mag... Albo astrolog...
Docent: - Przepraszam, przepraszam, zagalopowałem się! My liczymy lata od wydarzenia, które dla was jest odległą przyszłością... (do Mursilisa, z dworskim ukłonem) Nie, nie jestem kapłanem Marduka, choć chętnie bym nim został... Ale i tak wiem o tobie wiele, szlachetny monarcho. Dowodzisz armią, jesteś głównym sędzią, najwyższym kapłanem, komentujesz wróżby... Jesteś gorliwym czcicielem bogini słońca z Arinny...Władasz wielkim obszarem od Ahijawa do Halab... Znasz biegle język akadyjski i hetycki... (skrobie się w głowę) Co tam jeszcze? Nie zgodziłeś się, żeby twoje posągi umieszczano świątyniach, bo uważasz, że zostaniesz bogiem dopiero po śmierci... Upiększasz swoją stolicę okazałymi budowlami...
Mursilis: - To wszystko prawda! Wiele wiesz, jak na przybysza z dalekich stron. Sam nie wiem, co mam o tym sądzić...
Dostojnik II: - To szpieg! Trzeba go wziąć na tortury, niech wyjawi, kto i po co go tu przysłał!
Mursilis: - Chyba naprawdę jesteś magiem... Szpiegiem raczej nie, bo nie wyglądasz na Egipcjanina...
Docent: - (przestraszony) Ja Egipcjaninem? A skądże! Jeden jedyny raz byłem w Egipcie, na sympozjum historycznym, to wszystko! Nie mam z Egiptem nic wspólnego! (błagalnie) Nie jestem szpiegiem, zaręczam, jestem po waszej, hetyckiej stronie! Naprawdę! A o waszym świecie wiem tylko z wykopalisk... (do Mursilisa, z przejęciem) Czy możesz zaprzeczyć, panie, że nigdy wcześniej mnie nie widziałeś?
Mursilis: - Rzeczywiście - nigdy ciebie nie widziałem. A wy? (spogląda pytająco na swoich dworzan, pokazując na Docenta) Widzieliście wcześniej tego dziwaka? Słyszeliście o nim?
Dostojnik I: - Nigdy! Gdyby ktoś taki pojawił się kiedykolwiek w stolicy, natychmiast by mi o tym doniesiono! (przecząco kręci głową, podobnie czynią pozostali dostojnicy oraz strażnicy)
Docent: - A mimo to wiem o was, Hetytach, bardzo wiele. I dlatego mogę się wam przydać! Wiem na przykład... (do Mursilisa, poufałym tonem) Kilka lat temu poraził cię piorun, panie, w wyniku czego na miesiąc straciłeś mowę. Gdy ją wreszcie odzyskałeś, doszedłeś do przekonania, że to bóg burzy, Teszub, tknął ciebie piorunem po to, żeby pokazać, że jesteś jego wybrańcem... Nigdy nie ogłaszałeś ludowi o tym wydarzeniu, wiedzą o nim tylko twoi najbardziej zaufani dworzanie. No i kronikarze, którzy je opisali...
Dostojnicy spoglądają na siebie, skonsternowani.
Mursilis: - (z podziwem) Tak, to prawda! Nie ludzka mądrość w tobie mieszka, ale boska! (po namyśle) Zaprawdę, jest to mądrość, warta miliony szekli... Cieszę się, że mogę cię gościć w moim pałacu, wybrańcze bogów! Bądź moim gościem! (otwiera szeroko ramiona i tuli do siebie uradowanego Docenta)
Docent: - I ja się cieszę, najłaskawszy władco, że tutaj przybyłem! (tonem wyjaśnienia) To wszystko, o czym mówiłem... Przeczytałem to w twoich królewskich kronikach, na glinianych tabliczkach, odkopanych w ruinach Hattusas... To znaczy, w ruinach królewskiego pałacu, czyli... gdzieś tutaj. (pokazuje na podłogę)
Mursilis: - (skonsternowany) W ruinach? O jakich ruinach mówisz? Przecież pałac, jak widzisz, stoi! A nasza stolica rośnie i rozkwita. Dzięki okazałym budowlom, jakie każę tu wznosić.
Docent: - Niestety, nie zawsze tak będzie. Kiedyś Hattusas zostanie spalone. Podczas najazdu. Twoje budowle znikną, twój pałac też. I tylko gliniane tabliczki z królewskiego archiwum przetrwają. Pożar je utrwali, wypali jak cegły. Uwierz mi, panie. Tylko dzięki tym tabliczkom dzieje twego panowania będą znane potomności. (żartobliwie) Dlatego powinieneś więcej płacić swoim pisarzom...
Mursilis: - Nie wiem sam, czy mogę ci wierzyć. To co mówisz, jest nie do pojęcia! Pożar, najazd, zagłada... To przerażające! (władczym tonem) Skoro tak dużo wiesz, to będziesz uczestniczył w posiedzeniach Rady Królewskiej. Przydasz się na moim dworze. Co ty na to?
Docent: - (z radością) O niczym innym nie marzę... To dla mnie wielki zaszczyt! Ile rzeczy będę się mógł dowiedzieć, ile tajemnic kraju Hatti będę mógł rozwikłać...
Mursilis: - (z zadowoleniem) Będę zasięgał twojej rady przy podejmowaniu każdej decyzji. Ten, kto zna przyszłość, panuje nad czasem... Nie wiem, cudzoziemcze, jak się tu dostałeś, ani kim naprawdę jesteś: szpiegiem, wróżbitą czy kapłanem nieznanego mi boga... Może to sam Marduk cię tu przysłał, żebyś otworzył mi oczy na niebezpieczeństwa, jakie grożą krajowi Hatti i pomógł w rządzeniu...
Docent: - Jestem gotów ci pomóc, panie. A wiedzę mam bogatą. Może razem odwrócimy kartę historii...
Mursilis: - Musisz mi przekazać wszystko, co wiesz... Zaczniemy od zaraz. Zapraszam cię na ucztę, tam porozmawiamy. Właśnie odbywa się wesele mojej córki! (wzdycha ciężko) Przedstawię cię też królowej...
Docent: - Wesele córki Mursilisa? Pisano o tym weselu w waszych kronikach, coś pamiętam... Moja córka zresztą też... (refleksyjnie) Rodzina... Rodzina to więzienie duszy, to istne kłębowisko problemów... (po chwili, z determinacją) Musimy się spieszyć, królu. Najważniejsze, to odzyskać posąg Marduka. W tym posągu mieszka boska siła, kto traci posąg, tego opuszcza szczęście... Chyba wiem, co trzeba zrobić, żeby odzyskać Marduka i ocalić imperium... (z nadzieją) Oby się nam udało...
Mursilis: - (ze śmiechem) Ocalić imperium? Przecież jesteśmy potęgą! Niedawno wróciłem ze zwycięskiej wyprawy do Babilonu! Zapomniałeś o tym, cudzoziemcze?
Docent: - Wierz mi, najjaśniejszy panie, dzieje waszego imperium są mi lepiej znane, niż komukolwiek z twoich poddanych, czy nawet tobie samemu. Wasza przyszłość to dla mnie odległa przeszłość... Czekają was ciężkie próby, wojny z Egiptem, z Mitanni... A kilkaset lat później najgorsze: najazd ludów morskich.
Mursilis: - (z niepokojem) Ludów morskich?
Docent: - O tak! Będą ich niezliczone hordy... Rozmaite ludy, plemiona i narody, kto by je wszystkie spamiętał... Ale najgorsi z nich będą Frygowie, to oni zajmą kiedyś wasze miejsce...
Mursilis: - Frygowie? Nigdy o nich nie słyszałem...
Docent: - Możesz się nie martwić, Najjaśniejszy Panie – Frygowie też wyginą, kilkaset lat później...
Mursilis: - To ma być pociecha? Mam lepszy pomysł: powiesz mi, gdzie ci Frygowie teraz mieszkają, to wyślę tam swoją armię, chciałbym tych Frygów zawczasu wyrżnąć... Moje bojowe rydwany stratują ich na proch! Tak zrobię ze wszystkimi ludami, o jakich mówiłeś... W końcu jestem królem kraju Hatti i odpowiadam za przyszłość mego ludu. (zagryzając wargi) A przede wszystkim, będę musiał odpłacić królowi Mitanni za wszystko, zwłaszcza za...
Docent: - ...za posąg Marduka. O tak! Ja też znam kogoś równie nikczemnego, jak ten król... Zresztą nieważne. Najważniejszy jest posąg.
Mursilis: - Tak, posąg jest najważniejszy... (kręci głową z niedowierzaniem) Zaprawdę, straszne rzeczy opowiadasz, przyjacielu. Straszne, ale fascynujące... Do tej pory myślałem, że nasz naród jest bezpieczny, że nic nam nigdy nie zagrozi... Musisz mi powiedzieć wszystko, co o tym wiesz. Chodźmy wreszcie na tę ucztę! (wolnym krokiem rusza w kierunku wyjścia)
Docent: - (idąc obok Mursilisa) Oczywiście, Najjaśniejszy Panie, już idę... Później, kiedy już obaj ocalimy imperium, chciałbym z tobą porozmawiać na temat niektórych form kultu. Naukowcy wciąż się o to spierają... Ja też mam do ciebie tak wiele pytań! (zatrzymuje się na moment) Właśnie. Przepraszam, że ośmielam się spytać, panie: czy twoja królewska małżonka lubi jeść mięso? Założę się, że nie lubi...
Mursilis: - (z niedowierzaniem) Skąd wiedziałeś? (zatrzymuje się, spogląda z uznaniem na Docenta) Znów mnie zadziwiasz, przyjacielu! Ona nawet nie patrzy na mięso, a o jedzeniu to zupełnie nie ma mowy! To pewnie jakaś choroba? A może zaklęcie?
Docent: - Królowa też nie je mięsa! Co za zbieg okoliczności! (sam do siebie, półgłosem) Dziwne... Co to wszystko oznacza... A może... (do Mursilisa, głośno) Nie, panie, to nie choroba, najnowsze badania wskazują, że nie jedzenie mięsa – my to nazywamy wegetarianizmem! – jest spowodowane przez brak tych, jak im tam... Nie mogę sobie przypomnieć...
Mursilis: - Mniejsza o to! (poufale klepiąc Docenta po ramieniu) Więzienie duszy! Dobrze, bardzo dobrze powiedziane. Muszę to zapamiętać! (śmieje się) Powiedz mi lepiej, co sądzisz o...
Murslilis i Docent wychodzą, pochłonięci rozmową. Za nimi wychodzą obaj strażnicy.
SCENA PIĄTA
W izbie pozostają tylko trzej dostojnicy. Przez chwilę spoglądają po sobie, milcząc. Gdy milkną odgłosy kroków, Dostojnik I podchodzi do dwóch pozostałych i przyciąga ich ku sobie.
Dostojnik I: - (półgłosem) Ten cudzoziemiec może być niebezpieczny. Nasz król dziwnie łatwo mu zaufał... Jeśli on ma zostać królewskim doradcą, to...
Dostojnik II: - Tak, to bardzo niepokojące. Powiem więcej - to podejrzane.
Dostojnik III: - Myślicie, że kryje się za tym jakaś intryga? Ale czyja? (po chwili zastanowienia) Może egipska? Tamtejsi kapłani znają wiele sztuczek...
Dostojnik I: - (kręci przecząco głową) To nie Egipcjanie. Na pewno nie! Wiecie, jak bliskie są moje kontakty z dworem faraona. Gdyby to była sprawka Egipcjan, pierwszy bym o tym wiedział. Prędzej już Asyria...
Dostojnik II: - Gdzie tam! Asyryjczycy nie znają się na intrygach, jedyne, co umieją, to zabijać... Ich dyplomacja jest prosta, jak ostrze miecza... (zastanawia się) Bo ja wiem... A może sam Mursilis wymyślił tak niezwykły sposób, żeby wprowadzić zaufanego człowieka do Rady Królewskiej?
Dostojnik I: - Zaufanego człowieka? To my zawsze byliśmy jego najbardziej zaufanymi dworzanami...
Dostojnik III: - Otóż to: byliśmy. Bo już nie jesteśmy. Od powrotu z Babilonu król patrzy na nas podejrzliwie. Mnie obwinia o to, że podczas jego nieobecności dopuściłem do wzrostu potęgi króla Mitanni, przez co zabrał on nam posąg Marduka... Do ciebie(zwraca się do Dostojnika I) ma pretensje o to, że wysłałeś następcę tronu do Arzawy, zamiast zatrzymać go w stolicy, a na ciebie (do Dostojnika II) jest wściekły, bo pozwoliłeś na to, żeby władca Mitanni i nasza królowa... (milknie, bo Dostojnik II zatyka mu usta dłonią)
Dostojnik II: - (donośnym szeptem) Milcz! Jesteś przewrażliwiony. A poza tym, za dużo i za głośno mówisz! Nieopatrznie wypowiedziane słowo bywa groźniejsze niż oręż!
Wszyscy trzej rozglądają się z niepokojem, nasłuchują. Z oddali słychać odgłosy weselnej uczty.
Dostojnik I: - Idźmy na ucztę, bo nasza nieobecność wzbudzi podejrzenia. (wolnym krokiem rusza w kierunku wyjścia, a za nim obaj pozostali dostojnicy) Jedno jest pewne: trzeba się pozbyć tego cudzoziemca. I to jak najszybciej. Wielcy kraju Hatti na pewno przyznają nam rację...
Dostojnik II: - Pewnie, że trzeba. Tylko jak... Można by mu dodać trochę trucizny do wina...
Dostojnik III: - Albo podrzucić jadowitego węża. Mój służący trzyma kilka groźnych węży w swoim koszu. Tak na wszelki wypadek...
Dostojnik I: - (z pobłażliwym uśmiechem) Nie, nie, to wszystko byłoby za proste... I za łatwo byłoby potem wykryć sprawcę. Właśnie przyszedł mi do głowy inny pomysł. (zniża głos do ledwo słyszalnego szeptu) Zaraz po uczcie...
Rozmawiając szeptem, wychodzą z izby. Odgłosy weselnej uczty są coraz głośniejsze i coraz bardziej radosne...