O Julianie

You voted 5. Total votes: 3688

Sokrates Scholastyk

O Julianie, o jego rodzie oraz wychowaniu, a także o tym, jak po wstąpieniu na tron cesarski przeszedł na stroną pogaństwa.

Cesarz Konstancjusz tedy zakończył swe życie na krańcach Cylicji, w dniu trzecim miesiąca listopada, za konsulatu Taurosa i Florentiusa. Julian zaś w tym samym roku, jedenastego dnia kolejnego miesiąca, grudnia, wyruszywszy z Zachodu wszedł do Konstantynopola i w tym mieście ogłoszony został cesarzem. Ponieważ jednak wypada mi teraz podać garść informacji o cesarzu Julianie, człowieku biegłym w wymowie, niechże nikt z tych, co pozostawali z nim w bliższych stosunkach, nie obiecuje sobie po mnie, że uderzę w górne tony, jako że niby mowa o tak wybitnym krasomówcy w żadnym wypadku nie powinna by pozostawać w tyle za tym, którego wzięła sobie za temat. Skoro jest to historia chrześcijaństwa, tok moich relacji rozwija się bez wyskoków i bogactwa ozdób, w trosce o jasność obrazu. Zresztą — od początku to mówiłem. Muszę jednak powiedzieć o nim samym i o jego rodzie, tudzież wychowaniu, i o tym, w jaki to sposób doszedł do godności cesarskiej. Ale jeśli mam spełnić to zadanie, muszę zacząć od wydarzeń nieco wcześniejszych.

Konstantyn, który od własnego imienia nadał nazwę miastu Byzantion, miał dwóch braci po ojcu, ale nie z tej samej co on matki. Jeden miał na imię Dalmacjusz, drugi Konstancjusz. Dalmacjusz miał syna o tymże samym co on imieniu. Konstancjusz zaś miał dwóch synów, Gallusa i Juliana. Otóż kiedy po śmierci założyciela Konstantynopola żołnierze zgładzili Dalmacjusza młodszego, wówczas niewiele brakowało, aby i oni, osieroceni przez własnego ojca, podzielili los Dalmacjusza, gdyby nie to, że Gallusa uratowała choroba, która wydawała się zapowiadać zgon; Juliana zaś ocalił jego wiek dziecinny, miał bowiem wówczas zaledwie osiem lat. Skoro uniesienie gniewem, jakim zapłonął przeciwko nim cesarz, straciło na sile, Gallus zaczął uczęszczać na naukę do nauczycieli w Efezie, w Jonii, gdzie mieli oni odziedziczone po przodkach wielkie posiadłości ziemskie. A Julian, jak tylko podrósł, został słuchaczem szkół w Konstantynopolu, chodził do bazyliki, gdzie wówczas znajdowały się szkoły; ubrany był skromnie, a towarzyszył mu wychowawca, eunuch Mardoniusz. I tak Lakończyk Nikokles był jego mistrzem w zakresie nauk gramatycznych, retoryki natomiast uczył go Hekebolios, sofista, który w tym czasie był chrześcijaninem. Cesarz Konstancjusz bowiem potrafił zatroszczyć się o to, by Julian słuchając pogańskiego nauczyciela nie zboczył na bezdroża zabobonu. Bo z początku Julian był chrześcijaninem. A kiedy rozwinął swe możliwości w zakresie nauki, pomiędzy pospólstwem zaczęła krążyć dość mglista opinia, że stać go na to, by pokierował polityką państwa rzymskiego. I z biegiem czasu zupełnie już jawnie powtarzane przez wszystkich to zdanie wywołało niepokój w sercu cesarza. Dlatego też przenosi go ze stolicy cesarstwa do Nikomedii, zakazując mu uczęszczać na wykłady sofisty Libaniosa, Syryjczyka. Wówczas bowiem Libanios usunięty z Konstantynopola przez tamtejszych nauczycieli, urządził sobie szkołę w Nikomedii. On to właśnie całe swoje oburzenie na nauczycieli wyładował w mowie, którą przeciwko nim napisał. Julian zaś otrzymał zakaz uczęszczania na jego wykłady, ze względu na tę okoliczność, że Libanios wyznawał religię pogańską; ponieważ jednak Julian rozmiłowany był w jego mowach, potajemnie je sobie sprowadzał i na nich ćwiczył swój talent. Kiedy już poczynił znaczne postępy w zakresie retoryki, do Nikomedii przybył filozof Maksym, nie ten z Byzantion, ojciec Euklidesa, ale Maksym z Efezu, ten sam, którego później cesarz Walentynian kazał stracić jako szarlatana i czarnoksiężnika. Ale to dopiero sprawa przyszłości. Tymczasem jednak nie dla innych powodów zjawił się w Nikomedii, lecz ciągnęła go tam reputacja, jaką miał Julian. U niego tedy zakosztowawszy nauk filozoficznych, Julian natychmiast zaczął przejmować również i wierzenia religijne nauczyciela, zwłaszcza że ten potrafił wpoić weń pragnienie władzy cesarskiej. A gdy do uszu władcy doszła wieść o tych faktach, Julian — ten do niedawna jeszcze prawowity chrześcijanin — pośrodku między nadzieją a lękiem, chcąc odwrócić od siebie wszelkie podejrzenia, stał się z tą chwilą tylko pozornym chrześcijaninem. Kazał sobie ostrzyc głowę do gołej skóry i udawał, że żyje jak mnich. I w ukryciu uprawiał swe filozoficzne ćwiczenia, a na oczach ludzkich czytał święte księgi chrześcijańskie. Co więcej — udzielono mu święceń lektora dla Kościoła w Nikomedii. I tak się maskując krył się przed gniewnym okiem cesarza. Oczywiście, robił to wszystko ze strachu, ale jednocześnie nie rozstawał się z nadzieją osiągnięcia władzy, i do wielu ze swych najbliższych zwracał się ze słowami, że szczęśliwa to będzie epoka, z chwilą gdy on sam wszystko ujmie w swe ręce. Kiedy jego osobiste sprawy tak się przedstawiały, brat jego, Gallus, wyniesiony do godności cezara, przybył do Nikomedii, aby go odwiedzić, bo właśnie jechał na Wschód. A gdy nieco później Gallus został zgładzony, natychmiast i Julian stał się podejrzany w oczach cesarza, który też pilnie w związku z tym strzec go rozkazał. Ponieważ jednak potrafił umknąć przed swymi stróżami, zmieniając kolejno jedno po drugim miejsce pobytu, ocalił swe życie. Dopiero po upływie dłuższego okresu małżonka cesarza, Euzebia, odnalazła go w jego kryjówce i nakłoniła władcę, by mu nie czynił nic złego, lecz pozwolił się udać do Aten na studia filozofii. I żeby krótko rzecz ująć, stamtąd zawezwał go cesarz do siebie i nadał mu tytuł cezara , a gdy potem dał mu za żonę swą siostrę Helenę, odprawił go do Galii przeciw barbarzyńcom. Albowiem barbarzyńcy, nie tak dawno zaciągnięci przez cesarza Konstancjusza do służby wojskowej jako siły sprzymierzone w rozprawie z Magnencjuszem, okazali się absolutnie bezużyteczni w walce przeciw samozwańczemu władcy i pustoszyli rzymskie miasta. A ponieważ Julian był wówczas jeszcze młodzieńcem, Konstancjusz zakazał mu podejmować jakiekolwiek kroki bez wiedzy dowodzących armią. Ale gdy tamci mając tak szerokie uprawnienia nie przejmowali się zbytnio działaniami bojowymi, i na skutek tego barbarzyńcy uzyskali pewną przewagę, Julian ze swej strony zostawił dowódcom wolną rękę, jeśli chodzi o swawole i pijaństwo; żołnierzy jednak natchnął większą chęcią do walki przez to, że przyrzekł określoną nagrodę pieniężną dla każdego, kto zabije barbarzyńcę. To zapoczątkowało z jednej strony — uszczuplenie siły militarnej barbarzyńców, z drugiej zaś oznaczało wzrost jego popularności wśród żołnierstwa. A jest i taka legenda, że kiedy pewnego razu wkraczał do jakiegoś niewielkiego miasta, spadł mu wprost na głowę wieniec, który zawieszony był na sznurkach w środku między dwoma słupami — taki, jakim zazwyczaj zdobi się miasta; na ten widok wszyscy obecni wydali okrzyk, jako że miał to być wyraźny znak wróżący mu władzę cesarską. Niektórzy zaś mówią, że Konstancjusz po to go wysłał przeciwko barbarzyńcom, aby tam wśród walki z nimi znalazł śmierć na polu bitwy. Ale nie wiem, czy ci, którzy tak powiadają, nie rozmijają się z prawdą. Bo jeśliby ten, co połączył z nim własną siostrę, miał go podstępnie ugodzić, cały podstęp obróciłby niechybnie przeciw sobie samemu. Niech więc każdy ocenia tak, jak uważa za właściwe.

Tymczasem w rezultacie skargi, jaką przesłał Julian cesarzowi w związku z opieszalstwem dowództwa, odkomenderowany został inny wódz, pod względem ducha bojowego odpowiadający Julianowi. Mając go do pomocy Julian odważnie ścierał się z wojskami barbarzyńców. Ci ze swej strony wysłali do niego posła i powoływali się na to, że list cesarski wzywa ich do przybycia na terytorium rzymskie, a jednocześnie pokazywali ów list. On natomiast kazał posła uwięzić, i stoczywszy walną bitwę odniósł w niej zdecydowane zwycięstwo, a króla barbarzyńców wziął do niewoli i wysłał go Konstancjuszowi. W rezultacie tych sukcesów Julian obwołany został przez wojsko cesarzem, a ponieważ nie było pod ręką cesarskiego diademu, jeden ze straży przybocznej zdjął z siebie pleciony naszyjnik, swoją własność, i włożył go Julianowi na głowę.

W taki więc sposób Julian został cesarzem. Ale czy późniejsze jego czyny były czynami filozofa, niech osądzą sami słuchacze. Oto bowiem nie wysłał poselstwa do Konstancjusza ani nie uszanował go jako swego dobroczyńcy, lecz robił wszystko, co mu się podobało. Zmieniał więc zarządców prowincji, podkopywał autorytet Konstancjusza w poszczególnych miastach odczytując publicznie jego listy do barbarzyńców. Na skutek tego on sam zyskiwał zwolenników, a Konstancjusz tracił oparcie. W tym także okresie jawnie odrzucił maskę chrześcijanina, jeździł bowiem od miasta do miasta i otwierał pogańskie świątynie, składał ofiary posągom i nazywał sam siebie arcykapłanem, a ci, co pozostali poganami, obchodzili pogańskie święta. I podejmując tego rodzaju działalność rozniecał zarzewie wojny domowej przeciwko Konstancjuszowi. Gdyby to tylko od niego zależało, doszłoby do wszystkich nieszczęść, jakie pociąga za sobą wojna. Bo tylko morze wylanej krwi mogło zadecydować o tym, jaki rezultat uwieńczy wysiłki tego „miłośnika" mądrości. Ale Bóg, sędzia swych własnych zamiarów, powstrzymał w zapędzie jednego ze współzawodników, nie dopuszczając, aby klęska miała spaść na wszystkich innych. Oto kiedy Julian stanął na ziemi Traków, rozeszła się wieść o śmierci Konstancjusza. I tak Imperium Romanum uniknęło wówczas wojny domowej. A Julian, skoro tylko wszedł do Konstantynopola, natychmiast zaczaj przemyśliwać nad sposobem podporządkowania sobie ludności i pozyskania sympatii w masach. Zdobył się zatem na taki podstęp: wiedział dobrze, że zwolennicy nauki o współistotności jak jeden mąż nienawidzą Konstancjusza za wypędzenie ich z kościołów i za to, że skazał on na wygnanie i konfiskatę majątku biskupów, którzy byli z nimi solidarni. Z drugiej strony, jasno to pojmował, że zwolennicy pogaństwa nie mogą się pogodzić z faktem zakazu składania ofiar i tylko czekają, by pochwycić ten upragniony moment, kiedy to otworem staną ich świątynie i wolno im będzie składać ofiary przed posągami bóstw. Rozumiał, że w ten sposób i jedni, i drudzy, każda strona z własnych powodów, żywią w sercu urazę do tego, który odszedł. Zauważył przy tym, że wszyscy razem dość już mają gwałtów eunuchów i grabieży doznawanych za sprawą Euzebiusza, przełożonego nad sypialnią cesarską. Umiejętnie zatem i przebiegle ze wszystkimi rozmawiał. I tak wobec jednych udawał, że o niczym nie wie, drugim wyświadczał dobrodziejstwa, zawczasu schlebiając próżności, wszystkim zaś pospołu ujawniał swoje stanowisko wobec pogańskiego zabobonu. Najpierw jednak — pragnąc zarzucić Konstancjuszowi okrucieństwo wobec poddanych i wpoić w masy przekonanie o słuszności tego zarzutu — nakazał odwołać z wygnania biskupów i zwrócił im skonfiskowane majątki. Jednocześnie przyjaciołom wydał polecenie, aby nie zwlekając otwierali pogańskie świątynie. Ci zaś, których dotknęła krzywda ze strony eunuchów, mieli zgodnie z jego zarządzeniem odzyskać to, co im bezprawnie zagrabiono. Euzebiusza natomiast, przełożonego nad cesarską sypialnią, ukarał śmiercią, nie tylko za to, że wielu doznało od niego krzywdy, ale także i za to, że brat jego, Gallus, jak się o tym Julian dowiedział, zginął na skutek oszczerstwa, które tamten na niego rzucił. Ciało zmarłego Konstancjusza pogrzebał ze czcią należną cesarzowi; powyrzucał jednak z pałacu cesarskiego eunuchów, fryzjerów i kucharzy. Eunuchów dlatego, że utracił żonę, po której nie chciał już mieć żadnej innej. Kucharzy dlatego, że odżywiał się skromnie. Fryzjerów zaś dlatego, że jak powiedział, wystarczy jeden dla wielu. Tak wiec powyrzucał ich wszystkich dla opisanych powodów. Większość spośród sekretarzy nadwornych umieścił na ich dawniejszych stanowiskach, a pozostałym kazał wypłacać pensję sekretarza. Zniósł ponadto państwowe pogotowie pocztowo-komunikacyjne: zabronił używania do tego celu zaprzęgów ciągniętych przez muły, woły i osły; w sprawach państwowych zezwolił korzystać tylko z koni. Ci i owi chwalą te jego posunięcia, większość jednak je gani, jako że wykluczały one owo onieśmielenie, które powstaje u wielu na widok cesarskiego przepychu, i czyniły władzę cesarza czymś, co łatwo może się spotkać z lekceważeniem. Julian pisywał też mowy po nocach, aby nimi zabłysnąć, kiedy przybywał na posiedzenia senatu; poczynając bowiem od Juliusza Cezara jako pierwszy i jedyny spośród cesarzy wygłaszał mowy wobec zebranego senatu. Jednocześnie otaczał szacunkiem wybitnych uczonych, a zwłaszcza uprawiających filozofię. Gdy się to szeroko rozgłosiło, ciągnęli oni zewsząd bardzo skwapliwie na dwór cesarski, jednakże ludzie w płaszczach filozofów, bardzo często okazywali się filozofami raczej z wyglądu, aniżeli z wykształcenia; a wszyscy oni dawali się we znaki chrześcijanom jako zgraja oszustów i jako ci, co w każdym wypadku pogląd religijny władcy uważają za swój własny. Niesłychana próżność przepełniała serce cesarza, toteż w utworze pt. Cezarowie ośmieszył wszystkich swych cesarskich poprzedników. To samo nastawienie wewnętrzne skłoniło go również do tego, że pisał dzieła przeciw chrześcijanom.

Jeśli chodzi o usunięcie ze dworu kucharzy i fryzjerów, było to dzieło filozofa, ale nie cesarza. Wyszydzanie natomiast i drwiny nie są rzeczą filozofa, ale nie są także dziełem godnym cesarza. Albowiem zarówno jeden jak i drugi wyżsi są ponad wszelkie zniewagi i złośliwości. Przyznajemy cesarzowi prawo do filozofii na tyle, na ile się to nie mija ze zdrowym rozsądkiem; ale gdyby filozof miał naśladować we wszystkim cesarza, nigdy nie dopnie swego celu. A więc o cesarzu Julianie, o jego rodzie oraz wychowaniu i charakterze, a także o tym, jak doszedł do godności cesarskiej — niech wystarczy ten pobieżny szkic.


Sokrates Scholastyk, Historia kościelna, księga III, rozdział I, przeł. S. Kazikowski