Rzym i jego religia. Rozdział I

You voted 2. Total votes: 4013

T. Zieliński

Rozdział I | Rozdział II | Rozdział III | Rozdział IV | Rozdział V | Rozdział VI | Rozdział VII | Rozdział VIII | Rozdział IX | Rozdział X | Rozdział XI | Rozdział XII |

Rzym współczesny przedstawia dla oka obserwatora ciekawy, a pod wielu względami tragiczny widok: widok żywej i życia spragnionej istoty, zmagającej się ze swoją nadmiernie wielką przeszłością. Wystarcza wmyśleć się w doniosłość tej metamorfozy, jakiej uległ, gdy dawna stolica świata przeistoczyła się w stolicę drugorzędnego państwa europejskiego, w doniosłość tej—jeśli wolno tak się wyrazić — dewaluacji Wiecznego Miasta, aby pojąć ten ból piekący, jakim rdzennych mieszkańców napawa świadomość owej dysproporcji między przeszłością a datą obecną, między symbolem a rzeczywistością. Na ból ten istnieje jeden tylko środek — marzenie, utopja: „Rzym dwakroć światu podyktował swe prawa; podyktuje mu także i po raz trzeci"... Stąd owe porywy, owe bolesne i chorobliwe wysilenia, których skutki opłakane dochodzą nieraz do naszych uszu; nic to innego, jak tylko zjawiska niemal patologiczne w świadomości miasta, które poczuwa się do dziedzictwa wielkiego imienia i któremu ciąży jego położenie obecne: położenie stolicy średniej miary i „kosmopolisu" o wątpliwej reputacji.

Te wysilenia niezawodnie nieraz jeszcze każą mówić o sobie; wszelako, dopóki nie uwieńczą się one powodzeniem— a powodzenie w zakresie najbliższej przyszłości zgoła jest nieprawdopodobne — Rzym dla świata ucywilizowanego zostanie tem, czem był dotychczas: olbrzymiem miastem-pomnikiem, świadkiem i symbolem dążności kulturalnych europejskiej ludzkości. I, zaiste, rzec można: takiem miastem-pomnikiem był on po wszystkie czasy, jakie pomni historia. Łańcuch pamięci rozciąga się tem bardziej, im więcej ogniw dołącza się do przeszłości; nie możemy atoli wskazać czasu, w którym wejrzenia ludzi nie zwracałyby się ku przeszłości, w którym ogniwa minione nie wydawałyby się większe i lepsze od tych, które narastają w teraźniejszości. Nietylko Rzymianie współcześni roskoszują się dziełami epok Syxtusa IV albo Juljusza II; nietylko Gibelini ery papieskiej śnili o światowej władzy cezarów; nietylko opozycja za cezarów wzdychała, na widok forum, za wolnem słowem mówców republikańskich,—ale i oni także, owi republikańscy mówcy widzieli w stuleciach minionych wielkość swego Rzymu: jak góry nad pagórkami, tak ponad Cyceronów i Pompejuszów wznosili się Scypioni i Paulusi okresu wielkich wojen. A dalej wyrastali Regulusi i Fabrycjusze, poza nimi zaś, jeszcze wyżej, Decjusze i Papirjusze, dalej Korjolani i Kamille, aż do olbrzymów bajecznej dawności, synów i współbiesiadników bogów nieśmiertelnych: Romulusów i Num. Zawsze Rzymianin widział przeszłość swoją okoloną majestatem blasku, w którego promieniach wszystkie postacie i przedmioty olbrzymiały do rozmiarów nadziemskich i cudownych.

Przyczynę złudzenia tego tłumaczy nam dziejopis Rzymu, Liwjusz, który sam temu złudzeniu ulegał świadomie i chętnie—świadomie, jako dziejopis, chętnie, jako Rzymianin—„miscendo humana divinis".

Wszystkie lub prawie wszystkie pomniki starożytnego i nowożytnego Rzymu, wprost lub ubocznie, są to pomniki religijne. Rzym i religja od wieków pozostają z sobą w tajemnem pokrewieństwie. Nie bez zasady sam wyraz „religja", przyjęty przez wszystkie języki kulturalne i w żadnym nie zastąpiony wyrazem tubylczego pochodzenia, stworzony został przez Rzym. „Religja"— jest to coś innego, niż wiara, niż wyznanie, niż pobożność; jest to tajemniczy łańcuch, „wiążący" (religans) nas z czemś, co istnieje nad nami, na czembykolwiek to coś polegało. Możemy zaniechać wszelkich praktyk pobożności, możemy wyrzec się wszelkich dogmatów, stanowiących pewne wyznanie, możemy nawet utracić wszelką wiarę, a mimo to pozostaniemy religijni póty, dopóki w ujmowaniu wszechbytu zastrzegamy pewną dziedzinę dla tego, co Niepoznawalne, i czujemy się zdolni zająć wobec niego tę lub ową postawę.

Tak rozumiał sam Rzym swoją religję; tak nauczyli się odeń rozumieć ją wszyscy ludzie religijni całego świata kulturalnego. Religja Rzymu przeto, to — nie to samo, co chrześcjaństwo lub katolicyzm, jakkolwiek może ona, rzecz prosta, zasadzać się i na pierwszem i na drugiem. Na tem polega właśnie wszechświatowe stanowisko Rzymu nawet i w czasach teraźniejszych, daleko wykraczające poza obręb tej dziedziny globu ziemskiego, która poczuwa się do wspólnego z nim wyznania. Można powiedzieć nawet: im mniej filozofja ogólna jednostki przystaje do ram pewnego określonego wyznania, tem bardziej jednostka taka czuć będzie siłę przyciągania Rzymu, jako wszechświatowego ośrodka religijnego. Że tak jest, mieliśmy na to przykład w bardzo niedawnej przeszłości: majestat Rzymu bynajmniej nie gaśnie wskutek tej przewrotnej i poziomej interpretacji, jakiej uległ on i ulega nadal z winy ubóstwa i ciasnoty poglądów swoich interpretatorów.

Wobec tego również historja rozwoju religji rzymskiej jest rzeczą szczególniej zajmującą: badając ją, badamy historję rozwoju religji na jej rodzimym gruncie. To ostatnie twierdzenie wydać się może paradoxem tak zżyliśmy się, pod dyktandem pewnych filologów oraz historyków ostatniego stulecia, z wyobrażeniem Rzymu, jako jakiejś Charybdy kulturalnej, która pochłonęła Grecję oraz Wschód i, ubrawszy się w ich rynsztunek nic własnego światu cywilizowanemu nie dała! Pod względem materjalnym wyobrażenie to—z pewnemi zastrzeżeniami—jest wyobrażeniem słusznem, jak przekonamy się z niniejszego także zarysu. Wszelako, w tem tkwi właśnie błąd nadmienionych badaczy, że, nazbyt uwydatniając stronę materjalną, zapominają o tem, co przy wszelkich niezaprzeczonych pożyczkach, stanowi odwieczny dorobek Rzymu. Nigdzie zaś waga tego błędu nie występuje tak dobitnie, jak w tem, tutaj poruszonem przez nas, zagadnieniu. Fakt, że Rzym zapożyczał się u Grecji i u Wschodu, nie ulega wątpliwości. Obszar tych rzeczy zapożyczonych jest tak wielki, że żadnego w tym kierunku twierdzenia niepodobna nazwać przesadnem. A jednak, na pytanie: „Więc cóż zostanie z religji rzymskiej, skoro usuniemy z niej wszelkie motywy greckie i wschodnie"?—będziemy mieli prawo odpowiedzieć: „Zostanie — religja".

Wszystkie zaś te nabytki obce, nie pozbawiając religji rzymskiej jej charakteru, jako rdzennego dorobku ziemi rzymskiej, wyposażają badania jej w szczególną ponętę: znaczenie Rzymu, jako miasta-pomnika, uwydatnia się tutaj z niepospolitą siłą.

Spróbujcie, zadomowiwszy się w Rzymie i jego muzeach, sporządzić chronologiczny inwentarz jego skarbów archeologicznych: nieokrzesane i bez smaku, lecz tajemnicze w dobrowolnej prostocie swojej szczątki epoki pierwotnej ustępują miejsca równie nieokrzesanym, ale zadzierżystym dziełom sztuki etruskiej, jakie zalewały Rzym w okresie Tarkwinjuszów; za niemi idą, od zarania republiki, utwory artystów greckich, następujące po sobie w kolejnym szeregu stylów - od pierwiastkowej surowości współcześników Korjolana aż do przepychu ery alexandryjskiej, po której nastała reakcja. Jednocześnie znią dokonało się wtargnięcie motywów wschodnich, przeważnie egipskich; niebawem nastąpił upadek, a potem przeobrażenie pod wpływem chrześcjaństwa. Wszystkim tym metamorfozom sztuki rzymskiej towarzyszyły współodpowiednie metamorfozy rzymskiej religji: co więcej—wynikały z nich. To też współczesny badacz archeologji rzymskiej złoży dowód powierzchownego stosunku do swego zadania, jeśli, dociekając następczości i przemiany stylów artystycznych, pominie wewnętrzną stronę badanych przez się zjawisk: rozwój religji rzymskiej.

Religja owa przedstawia nam tedy zjawisko zupełnie szczególne, nigdzie, poza Rzymem, nie dające się obserwować. W Indjach prastara religja Wed wyłania z siebie brahmanizm, który w dalszym rozwoju organicznym wydziela ze siebie buddyzm — dosłownie wydziela, albowiem religja nowa, będąca prostem zaprzeczeniem starej, nie mogła z nią się pogodzić i, wyparta przemocą, zmuszona była wyznawców szukać poza granicami pierwiastkowej ojczyzny. W Iranie, podobnież, religja nowa— religja Zaratustry — organicznie wyrasta z pradawnego wielobóstwa, lecz, w dalszym ciągu, nie przestając żyć i działać na pierwiastkowym gruncie, powoli ulega znów jego wpływom i wchłania w siebie niektóre jej żywioły. Na brzegach Jordanu, cudownie narodziwszy się, religja miłości, po krótkotrwałem burzliwem współżyciu z judaizmem, ostatecznie wyodrębnia się z niego, pozostawiając judaizm w jego poprzedniej rdzennej czystości. W Grecji religja Apollina, będąc — być może, a nawet prawdopodobnie — pochodzenia niegreckiego, tysiącem nici zrasta się z pierwotną religja Zeusa i staje się, dzięki temu, najjaskrawszym wykładnikiem genjuszu greckiego. Wszędzie spotykamy się z rozwojem organicznym, z przebiegiem naturalnej ewolucji i asymilacji; w Rzymie—nic podobnego. Ewolucja religji rzymskiej polegała na całym szeregu kolejnych nawarstwień, które nie asymilowały się z pierwotnym gruntem wyobrażeń religijnych: rzeczy obce pozostawały i nadal obcemi, uchodziły za obce. Wpływ ich na serce Rzymian tłumaczy się tylko tem, że w tych rzeczach obcych odpoznawali oni żywioł pokrewny temu, jaki uznawali za swój rodzimy, i jednocześnie zdawali sobie sprawę z tego, że tam jest on wcielony dobitniej, mocniej, istotniej; na imię temu żywiołowi— religja. Oto przyczyna, dla której chrześcjaństwo znalazło właśnie w Rzymie taką wdzięczną glebę: stanowiąc zaprzeczenie wszystkich religij pozostałych ówczesnego świata ucywilizowanego, włącznie z judaizmem, było ono tylko ostatnią fazą rozwoju religji rzymskiej. Już dawno zauważono, że wojna, przez chrześcjaństwo wydana Rzymowi, nie tykała tego, co było w nim odwiecznie rzymskie, lecz późniejszych greckich i wschodnich nawarstwień; wystarczało, aby nawarstwienia te odpadły—i oto Rzym i chrześcjaństwo poznały się wzajemnie i stopiły się ze sobą. Wielki Pan grecki umarł, gdy nad światem jego zajaśniał Krzyż; lecz religja rzymska nietylko żyła w dalszym ciągu, ale mocniej jeszcze rozpłonęła pod nowym znakiem.