Rzym i jego religia. Rozdział VII

You voted 1. Total votes: 3944

T. Zieliński

Rozdział I | Rozdział II | Rozdział III | Rozdział IV | Rozdział V | Rozdział VI | Rozdział VII | Rozdział VIII | Rozdział IX | Rozdział X | Rozdział XI | Rozdział XII |

Osadzenie na górze rzymskiej trójcy Tarkwinjuszowskiej, poza znaczeniem, wskazanem w rozdziale uprzednim, miało znaczenie jeszcze inne, o którem wspomnieliśmy tylko mimochodem: ponieważ religja etruska epoki Tarkwinjuszów przesycona była wpływami helleńskiemi, więc przenikanie do Rzymu kultu etruskiego było pierwszym krokiem ku helleriizarji religji rzymskiej. Hellenizacja ta wszakże odbywała się ubocznie i nie dochodziła do świadomości Rzymian; w Jowiszu, Junonie, Minerwie widziano italskie, nie zaś greckie bóstwa. Ale za pierwszym krokiem nastąpił drugi, bardziej stanowczy; nastąpił snadź wprędce — przynajmniej, tradycja przypisuje go temu samemu królowi, który założył świątynię kapitolińską, Tarkwinjuszowi Pysznemu.

Tradycja owa opiewa tak.

„Do króla Tarkwinjusza Pysznego przyszła pewnego razu nieznana nikomu stara kobieta, podróżna, z dziewięciu zwojami, w których, jak mówiła, zawierały się boskie przepowiednie, i zaofiarowała mu ich nabycie. Tarkwinjusz zapytał o cenę; starucha wymieniła nadmiernie drogą; król, w odpowiedzi, zaśmiał się tylko, przypuszczając, że ma do czynienia z obłąkaną. Wtenczas nieznajoma, w jego obecności postawiła na podłodze płonące palenisko, spaliła trzy księgi z liczby dziewięciu i spytała króla, czy nie życzy sobie nabyć sześciu ksiąg pozostałych za tę samą cenę. Tarkwinjusz, wszakże, zaśmiał się jeszcze głośniej i odrzekł, że baba napewno popadła w obłęd. Nieznajoma spaliła na tem samem miejscu jeszcze trzy księgi i spokojnie powtórzyła propozycję, ażeby kupił on ostatnie trzy, wciąż za tę samą cenę. Wtenczas Tarkwinjusz spoważniał nagle i skupił uwagę: zrozumiał, że upór nieznajomej i jej pewność siebie musi mieć jakieś znaczenie. Nabył on trzy ostatnie księgi, zapłaciwszy tę samą cenę, jakiej kobieta zażądała była za cały zbiór. Poczem nieznajoma wyszła i, jak stwierdzono, nigdzie więcej się nie ukazała. Owe zaś trzy księgi oddano na przechowanie do miejsca świętego i nazwano księgami Sybillińskiemi".

Tak opowiadał baśń o pochodzeniu ksiąg Sybillińskich Aulus Hellius, polegający na słowach „kroniki starodawnej" (I, 19); zgadzają się z nim, z niewielu błahemi wyjątki, i pozostali nasi świadkowie. Jest ich dość dużo: baśń szeroko snadź była rozpowszechniona; treść jej opowiadano sobie z przeróżnych stanowisk, z religijnego, z antykwarskiego, z historycznego, z polemicznego. I trzeba powiedzieć, baśń nasza zasłużyła na swe rozpowszechnienie niezależnie nawet od swej nadobnej formy epigramatycznej; tajemnicza starucha Sybilla, oczywiście, należy do dziedziny mitów, wszelako księgi Sybillińskie były faktem i, bez przesady rzec można, określały ewolucję religji rzymskiej w przeciągu całej ery republikańskiej.

Aby zdać sobie z tego sprawę, należy od baśni przejść do historji. W tym zaś celu przedsięwziąć trzeba badanie:—zebrać wszelkie, dotyczące tej sprawy, bardzo różnolite i powikłane, świadectwa; poddać krytyce legendarne tudzież inne skażenia textu; powiązanie wiarogodnych pierwiastków podania. Badanie to podjęło wielu, do których grona autor ma prawo zaliczyć też i siebie; lecz tutaj, oczywiście, niema miejsca na to, aby je powtarzać. Niechaj mi wolno będzie ograniczyć się do wyników.

Wynik główny streszcza się w tem: w postaci ksiąg Sybillińskich religja Apollina, odniósłszy tryumf w Grecji nad pokonaną religja Zeusa, kładzie rękę także i na Rzymie, a przez Rzym — na całym Zachodzie. Jako wyjaśnienie do tej tezy zasadniczej, zauważyć muszę rzecz następującą.

Kult Apollina, wiodący swój początek, dla nas przynajmniej, z ziemi trojańskiej, rozmaitemi rozprzestrzeniał się prądami po obszarze kultury greckiej. W ojczyźnie swej, u podnóża Idy, trzymał się on uporczywie w królestwie potomków Eneasza, które upadek Troi przeżyło. Były z nim tutaj nierozerwalnie związane dwa obrazy: obraz legendowego króla-założyciela dynastji, i obraz tajemniczej prorokini, Kassandry lub Sybilli. Związek ten zachowuje jeden z nadmienionych prądów; wpływu jego dopatrzeć się możemy w niektórych punktach Thracji, Krety, Illirji i, nakoniec, greckiej Italji wraz z Sycylją włącznie. Tułanie się kultu sprowadziło w wyniku przeistoczenie w tułaczy także i Eneasza wraz z Sybillą; baśń o tułactwie ocalonego z pożaru Troi Eneasza wespół z ojcem Anchizem i synem Askanjuszem zrodziła się właśnie na tej drodze: trzeba było, ażeby Eneasz osobiście nawiedził i uświęcił te miejscowości, gdzie, wskutek przeszczepienia kultu Apollina, pamięć o nim przetrwała. Punktem granicznym przez czas długi były leżące w Italji Cumae, kolonja grecka na północp-zachód od Neapolu. Tu, na brzegu morskim, wznosił się chram Apollina; tu również, wedle podania, wędrowna Sybilla zakończyła swój żywot ziemski. Wedle innego zresztą warjantu, nie umierała ona wcale: niedarmo wyjednała ona sobie u Apollina tyle lat życia, ile ziarn piasku spoczywa na wybrzeżu morskiem...

Prąd drugi przeniósł kult Apolina na Delos, który odtąd stał się właściwą ojczyzną samego boga; trzeci— do Delf. Tu, w otoczu rdzennej Hellady, dosięgnął on najwyższego blasku i zaćmił wszystkie pozostałe świątnice oraz wyrocznie boga; bez wątpienia, przyczyniła się do tego również zręczna polityka rządzącego Delfami kolegjum kapłańskiego. Tryumfem polityki tej było przymierze ze Spartą, które Delfom zapewniło hegemonję duchową w Helladzie i rolę przewodnią w sprawie kolonizacji. Celem umocnienia swej władzy, Delfy zakładały także swego rodzaju kolonje, albo, jeśli chcecie, filje w różnych miastach Grecji - świątynie „Apollina Pityjskiego"; drugim niemniej skutecznym środkiem było wzięcie w poddaństwo, jeśli wolno się tak wyrazić, pierwiastkowo samodzielnych ośrodków kultu Apollina. Próby te niezawsze się udawały; cóż począć? dążność „autonomiczna" była najwybitniejszą cechą Hellenów: źródłem siły ich i zarazem słabości. Najsnadniej udawały się one na kresach świata greckiego, gdzie poparcie moralne metropolji duchowej było bardzo pożądane i sowicie okupywało utraconą samodzielność. W stosunku do świątyni Apollina w Kumach próba się powiodła: godło świątnicy delfickiej—„delfin" oraz trójnóg— przyswojono i jej, na znak związku ścisłego ze świętą górą jasnokędziornego boga.

W wieku VI hegemonja Delf ustalona była w całej Grecji, zarówno właściwej, jak kolonjalnej; wtenczas władcy ich powzięli szczytną myśl—roztoczyć ją na cały świat cywilizowany swej epoki, przeobrazić religję Apollina z wszechgreckiej we wszechludzką. Delfy, ośrodek Grecji lądowej, ogłoszono za ośrodek ziemi, co, wobec niedoskonałości ówczesnych wyobrażeń kosmograficznych i geograficznych, bynajmniej za niedorzeczność nie uchodziło: wymyślono nawet dość przekonywującą legendę ku potwierdzeniu ośrodkowego ich położenia. Następnie zaś wypadało stosunki zadzierzgnąć z sąsiadami na wschodzie i na zachodzie; otóż, to właśnie zrobiono, i przytem, o ile stwierdzić możemy, prawie równocześnie i tu i tam. Sąsiadem na wschodzie był Krezus lidyjski, na zachodzie—Tarkwinjusz Pyszny, który Rzymowi swemu zapewnił, jak widzieliśmy, hegemonję nad Etruskami i Łacinami — a przeto stanowisko pierwszego w Italji mocarstwa.

Historja z Krezusem jest znana. Poniósłszy porażkę wraz z wybrańcem swoim, pokonanym w wojnie z Cyrusem, Delfy nader zręcznie ocaliły swój urok słynnern wyjaśnieniem słynnej wyroczni:

„Krezus, przez Halis przeszedłszy, wielkie mocarstwo obali"...

(Należy rozumieć: swoje własne) — potem zaś zawarli przymierze ze zwycięscą. Tak samo stało się też na zachodzie. Tarkwinjusz, sprzymierzeniec i narzędzie Delf, został wygnany; krewny jego, Brutus, stał się założycielem republiki. I cóż dzieje się dalej? Powstaje, przedewszystkiem, legenda o treści następującej. Tarkwinjusz wyprawia do Delf poselstwo, składające się z dwu jego synów i jeszcze jednego krewnego, nadmienionego przed chwilą Brutusa. Dopełniwszy powierzonego sobie zlecenia, młodzieńcy zwracają się do boga także w sprawie osobistej, mianowicie, pytają, który z nich odziedziczy władzę króla. Wyrocznia odpowie: „Ten, kto pierwszy pocałuje matkę". Obaj Tarkwinjusze tłumaczą przepowiednię tę dosłownie i używają stosownych środków; Brutus tylko jeden odgaduje tajemny jej sens: potknąwszy się rozmyślnie, pada i niepostrzeżenie całuje ziemię. Należy się domyślać, że Brutus, lepiej, niż jego krewni, obeznany był z nauką delficką o matce-Ziemi, nie znajdującą dla się gruntu, jak widzieliśmy, w religji rzymskiej; okoliczność ta, jak również cała tendencja legendy i podobieństwo jej do wyroczni, udzielonej Krezusowi, dowodzi delfickiego jej pochodzenia.

Podobieństwo, zresztą, na tem się ogranicza; dalszy tok przedsięwzięć nie był jednakowy. Na wschodzie poniosły Delfy powtórne rozczarowanie: ich przymierze z Persami, dla których wymyślono nawet pochodzenie mityczne od bohatera greckiego Perseusza, nie dało żadnych wyników. Persowie zostali w wojnie z Grecją rozbici, wszelkie zaś usiłowania Delf, aby zastraszyć gminy greckie groźnemi wyroczniami spowodowały tylko obniżenie i podkopanie własnego ich autorytetu. Zato na zachodzie powodzenie ich było zupełne: Delfy nie miały powodów do żalu, że, błogosławiąc Brutusa, błogosławieństwa udzieliły młodemu republikańskiemu Rzymowi.

Powodzenie zaś polegało na tem: popierwsze, księgi Sybillińskie, przeżywszy upadek królów, przez cały okres republikański, a nawet i potem, pozostały księgą przeznaczeń państwa rzymskiego; powtóre, przy księgach tych postawiono komisję interpretatorów, złożoną zrazu z dwóch, następnie z dziesięciu, a nakoniec z piętnastu członków; wreszcie, mit o tułactwie Eneasza przeniesiony został także i do Rzymu, który stał się jego punktem kresowym; Romulusowi dano za protoplastę księcia trojańskiego, Rzym zaś uznano za ciąg dalszy spalonej Troi.

Warto zatrzymać się na znaczeniu tych trzech nowości.

Naprzód, księgi Sybillińskie stały się księgami przeznaczeń narodu rzymskiego. Zwracano się ku nim w dniach trwogi z pytaniem, jak przebłagać oczywisty gniew boży; odpowiedź polegała na zleceniu, ażeby w taki lub inny sposób uczcić tych lub innych bogów; w szczególniej ważnych zaś wypadkach — powołać do życia kult nowy ku czci tego lub owego, nieznanego dotąd w Rzymie bóstwa. Dzięki sposobowi pierwszemu, naród rzymski uczył się bogom swoim służyć wedle cudzego, greckiego obrządku. Szczególniej wymownym w tej dziedzinie przykładem było tak zwane lecctisternium, przy którem należało posągi bóstw ułożyć na specjalnie w tym "celu przygotowanych „łożach" i ugościć je ucztą. Łacno wyobrazić sobie możemy, o ile obrządek taki odpowiadał religji starorzymskiej z jej immanentnością i aktualnością! Ale jeszcze ważniejszy był sposób drugi, dzięki któremu cudze, tym razem greckie, bóstwa osiągały świątynie, kapłanów, tudzież kult w Rzymie. Było ich niemało; nie o wszystkich wypadkach wiemy; ale i tego, co wiemy, wystarcza. Do najwybitniejszych przykładów należą dwie nowe trójce, wprowadzone do Rzymu, najwidoczniej, jako przeciwwaga wobec trójcy Kapitolińskiej. Była to, popierwsze, — trójca eleuzyńska (Ceres, Liber, Libera); powtóre, deloska (Apollo, Diana, Latona). Bogowie sami byli greccy, i obrzędowość pozostawała grecka, lecz imiona dawano im, o ile możności, łacińskie-zapożyczane z nieprzebranego zasobu polidemonizmu rzymskiego, niekiedy zaś wprost tworzono je ad hoc. Demetrę nazwano Cererą — co było rzeczą naturalną; jej „córa" boska w Eleuzynie takie nosiła właśnie miano (Kore); imię to poprostu przełożono na łacinę (Libera) uzupełniającemu zaś trójcę młodzieńczemu bogu dano na mocy analogji współodpowiednie imię „syna" (Liber). W Eleuzynie ten ostatni zwał się Iacchus; wskutek współdźwięczności, a zarazem wskutek innych przyczyn utożsamiano go z Bacchusem-Djonizosem; i oto w Rzymie Liber stał się imieniem Djonizosa greckiego, który z takim obywatelstwa rzymskiego tytułem nie mógł czuć się obco na siedmiu wzgórzach. Apollo, dla bardzo zrozumiałej przyczyny, wolał zachować swoje imię dawne; dlaczego poszła za jego przykładem matka jego, Latona, domyśleć się niesposób; siostra jego atoli, łowczyni Artemida, była ustępliwsza i pozwoliła bez oporu utożsamić siebie z „gaju" świętego patronką nad lacus Nemorensis, Djaną. Utożsamienia te byty, poniekąd, oficjalne; skoro jednak raz dany był bodziec, nie omieszkały wystąpić naśladownictwa, i Rzym połączył chętnie blady poczet swoich numina z barwnym Olimpem greckim. Jowisza utożsamiono z Zeusem; Junonę z Herą; Wenerę z Afrodytą, i tak dalej. Niekiedy utożsamienia bywały bardzo nieudatne — tak, Wenus, warzyw patronka, bynajmniej nie pokrywała greckiego bóstwa miłości; również Neptun tylko z pewnem naciąganiem znaczenia i w braku rzeczywistego boga mórz u Rzymian, ujść mógł za Posejdona greckiego. Jednakowoż, zwolna, lud przywykal do nich, ogół zaś wykształcony oswoił się tak dalece z myślą o tożsamości greckiego i rzymskiego politeizinu, że bóg rzymski, nie figurujący na liście greckiej przestawał dlań być zrozumiały. Wymowne jest w tym względzie wyznanie Owidjusza co do jednego z najstarożytniejszych bogów, dwulicego Janusa — wyznanie, w którem wolno widzieć odbicie opinji teologów rzymskich:

Jakże bóstwo mi twoje wyjaśnić, Janusie dwulicy? Boga takiego, jak ty, Grecja nie dała nam.

Skoro zaś bogowie rzymscy otrzymali greckie imiona, to stawało się rzeczą bardzo łatwą przenieść na nich także wszelkie greckie legendy o mieszkańcach Olimpu: mitologja grecka wlała się w całości w religję rzymską. Dowiedzieli się Rzymianie, że ten władca gromów, którego, sercu zadając kłam, uznali w bałwanie świątyni na Kapitolu, był małżonkiem królującej tuż obok Junony i ojcem swej drugiej wspólwładczyni, Minerwy; że, jednakże, pozostaje on jednocześnie w równie blizkim związku w dwiema innemi wielkiemi trójcami, będąc małżonkiem Cerery i Latony, ojcem zaś Libera i Libery, Apollina i Djany. Dowiedzieli się o tem zrazu drogą prywatną, dzięki stosunkom z Grekami, a później i z desek teatru podczas „igrzysk scenicznych": jak tęskniła Cerera, szukając swej porwanej córy; jak tułała się ciężarna Latona nie znajdując miejsca, gdzieby mogła wydać na świat boską parę bliźniąt... Legendy były piękne; urodzajnym deszczem orosiły one suchą rolę poezji rzymskiej; wszelako zamęt religijny tylko powiększył się jeszcze wskutek wtargnięcia tego świata nowego, tak niedającego się uzgodnić z tem, co stanowiło dotąd przedmiot czci dla pobożnego Rzymianina.

Powtóre, jak rzekliśmy, celem strzeżenia ksiąg Sybillińskich powołano do życia komisję interpretatorów— duumviri (później decemvtri i quindecimviri) sacrorum. innemi słowy: wyjęto je z pod kompetencji pontifexów, najwyższą stanowiących powagę w sprawach religijnych, i przekazano odrębnej władzy autonomicznej. Należy wiedzieć, że Rzymianie, bardzo tolerancyjnie usposobieni wobec kultów nowych, największy przecież żywili szacunek dla tych bogów, którzy błogosławili kolebkę ich państwa i byli piastunami jego stopniowego wzrostu. Byli to „bogowie krajowi" (di indigetes). Przeciwnie, bóstwa, których kult przenikał do Rzymu później, zwały się „bogowie przybysze" (di novensides); do nich należały i Djana, i Minerwa, o których mowa była w rozdziałach poprzednich, następnie — Herkules, zapożyczony z Tiburu, Kastor i Pollux, zapożyczeni z Tusculum i in. Zwłaszcza, opisany przez nas wyżej, obyczaj „ewokacji" sprzyjać musiał powiększaniu się tego kręgu „bogów przybyszów"; lubo, rzecz prosta, mogły tu działać też przyczyny inne. Kult ich osobni pielęgnowali kapłani, ogólne wszakże kierownictwo należało do pontifexów, tych samych, którzy przestrzegali prawidłowości obrzędów ku czci „bogów staroświeckich"; we wspólnictwie tem nic zgoła nie było dziwnego—wspólna krew italska dawała znać o sobie i tutaj. — Radykalnej zmianie sprawa uległa dopiero wtenczas, gdy do Rzymu przeniesione zostały księgi Sybillińskie oraz kult Apollina: po raz pierwszy zaczęło bóstwo z Rzymem mówić w cudzym, greckim języku, żądając dla się jednocześnie obrzędów, uprzednio nowym jego czcicielom nieznanych. Koniecznością stało się powołanie do życia drugiego kolegjum centralnego; kompentencji tegoż podpadły wszelkie greckie „bóstwa-przybysze", które Rzym wprowadzał do siebie w ciągu wieków następnych. W ten sposób, od czasu Tarkwinjuszów istniały w Rzymie dwa ośrodki sakralne i dwie ściśle rozgraniczone grupy bogów; do pierwszej należeli „bogowie krajowi" tudzież italscy „przybysze"; do drugiej — bogowie „przybysze" pochodzenia greckiego. Czytelnik zgodzi się ze mną, że jest to zjawisko niezmiernie oryginalne, nie sądzę, ażeby gdziekolwiek poza Rzymem mogło zdarzyć się coś podobnego. (Juindecimviri sacrorum—jest to zupełnie nie to, co jakiś tam „wydział wyznań obcych": ten ostatni nie ma styczności z ludnością rdzenną,—tutaj zaś, przeciwnie, miano w pieczy potrzeby właśnie tej ludności rdzennej, nie poprzestającej na obrzędach praojców.

Muszę zauważyć tutaj, że słuszny pogląd na „bogów krajowych" i „przybyszów" rozwinięty został po raz pierwszy przez Wissowę, który na tym podziale zbudował swój systemat „teologji" (Gotterlehre) rzymskiej i, dzięki temu, wzniósł doń wiele ładu i jasnoty: tenże uczony, rodzajem ilustracji, porównywa zamknięty krąg „bogów krajowych" z patrycjatem, dowolnie zaś rozszerzaną grupę „bogów przybyszów"—z plebsem. Współodpowiedniość zachodzi tu niewątpliwa: odpychani przez niebiańską arystokrację „bogów krajowych" z taką samą wyniosłością, z jaką odpychała ich arystokracja ziemska patrycjuszów, plebejusze z naturalną skłonnością lgnęli do bogów „przybyszów", szczególniej zaś „przybyszów" greckich; italskie wprędce połączyły się z „krajowymi"; i rzeczywiście, wiemy, że świątynia trójcy eleuzyńskiej stała się ośrodkiem religijnym plebsu i swego rodzaju urzędowem dla nich miejscem. Niedość tego: współodpowiedniość jest tak dalece uderzająca, że mamy prawo zadać sobie pytanie, czy nie wchodziła ona od samego początku w zamiary Delf i wspieranej przez nie polityki Tarkwinjuszów? Czy stworzenie ośrodka religijnego dla plebsu nie było dalszem, ogniwem w łańcuchu środków, jakiemi dynastia Tarkwinjuszów przygotowywała równouprawnienie plebejuszów z patrycjuszami? Bądź, jak bądź, powiedzieć możemy, że kto wie, czy plebejusze ujawniliby w dwuwiekowej walce stanów tę zdumiewającą wytrwałość, jaka niezbędna była dla dopięcia zwycięstwa ostatecznego, gdyby nie znajdowali u łaskawej Cerery tego oparcia moralnego, którego odmawiała im surowa trójca na Kapitolu. Do tego wszakże porównania słusznego dodać możemy inne, niemniej przekonywające. Prawo sakralne było u Rzymian całkowicie analogiczne z cywilnem—i religio nie samą tylko etymologją przypominała cywilno-prawną obligazio- w cywilnem zaś prawie Rzymianie mieli także nie jeden, lecz dwa oś rodki: z jednej strony stał pretor „urbanus" (grodzki), sądzący sprawy obywateli, z drugiej — pretor „peregriaus", do którego kompetencji należały sprawy nie-obywateli. Bogowie „przybysze" byli to też swego rodzaju „peregrini" śród bogów Rzymu; wyznaczając im osobne kolegjum sakralne, Rzym działał w tym samym duchu, co i w owym momencie swych dziejów, gdy jurysdykcję „peregryńską" oddzielił od „grodzkiej". Można iść nawet dalej i wskazać, tu i tam, na pośredniczącą między obywatelami a nie-obywatelami grupę: tak zwanym Łacinom, nie posiadającym obywatelstwa rzymskiego, lecz mimo to podlegającym właściwości trybunału pretora „grodzkiego", dość ściśle odpowiadali bogowie „przybysze" pochodzenia italskiego, o których pieczę mieli także pontifces, nie zaś quindecimviri sacrorum.

Wszelako płodność porównania naszego zawiera się nie w tej współodpowiedniości, jakkolwiek byłaby ona uderzająca, lecz w czem innem. Jak wiadomo, obaj pretorzy mieli dwa różne kodexy prawa cywilnego i postępowania sądowego: praetor urbanus sprawował sąd wedle jus Quirilium; peregrinus—wedle ius gentium. Prawo kwiryckie zmierzało ku urzeczywistnieniu formalnej sprawiedliwości (justitia); obfitowało ono we wszelkiego rodzaju klauzule, dla niewytrawnego człowieka niebezpieczne, jakkolwiek niewątpliwa byłaby słuszność jego sprawy. Ius gentium, przeciwnie, miało na celu sprawiedliwość realną, aequites, i było w swoich formach o wiele swobodniejsze. Postęp prawa rzymskiego w znacznym stopniu polegał na tem, że idee juris gentium powoli przesiąkały skroś szorstką skorupę prawa kwiryckiego i ożywiały jego pierwotną formalistykę. Czy możemy paralelę podobną przeprowadzić też i w dziedzinie spraw sakralnych, posługując się analogją obu jego ośrodków, pontyfikatu starorzymskiego i „peregryńskiego" grona „sacrorum"? O prawie pontyfikalnem wiemy, że co do formalistyki, nie ustępowało ono w niczem prawu kwiryckiemu; modlitwy układano nie w celu zadośćuczynienia potrzebom reigijnym duszy, ale z takiem wyrachowaniem, ażeby, z jednej strony, nie obrażały bóstwa, z drugiej - nie wiązały modlącego się ponad jego własne życzenie. Tutaj, zatem, analogia była zupełna; lecz cóż w tym względzie powiedzieć o prawie grona „sacrorum"? Jeżeli sądzić z pewnych poszlak, to przyjąć wypadnie znacznie większą jego liberalność, a zatem, i analogję jego z ius gentium. W przeciwieństwie do modlitwy urzędowej, obarczonej wszelkiego rodzaju „cautiones", grono „sacrorum" często ogłaszało modły powszechne (suplicationes), przy których przestrzeganie ścisłych formuł nabożeństwa było niemożliwe, i nastrój modlitewny. oczywiście, acz bez wskazań z góry, zastępował ich miejsce. W ogóle, nowe kulty odznaczały się ceremoniałem, jaskrawo odbiegającym od wyrachowanej prostoty starorzymskiego tła sakralnego: widać było zamiar i dążność do wywierania wrażenia na rzesze ludowe i wywoływania w nich jeśli nie pobożnych, to, w każdym razie, świątecznych uczuć. Wszystkie tego rodzaju nabożeństwa, częstokroć połączone z hymnami dziewic i pacholąt, owe procesje, lektisternje, igrzyska, owe nieraz tajemnicze obrzędy, które, aby sprawiać godnie, przyspasabiali się kapłani w drodze postów i umartwień w przeciągu całych tygodni, — wszystko to działało na wyobraźnię i naocznie mówiło o obecności bóstwa i bezpośredniości jego, obcowania z człowiekiem. Starożytna religio czuła się dobrze w nowych formach; im dalej, tem bardziej bogowie greccy „przybysze" wzmagali autorytet swój kosztem bogów „krajowych". Ponieważ zaś obie grupy werbowały sobie czcicieli z pośród tej samej masy ludu rzymskiego, tedy stosunki wzajemne między niemi ulec musiały zaostrzeniu. Ale o tem powiemy w rozdziale następnym; teraz zaś wypadnie nam wskazać trzeci tryumf religji Apollina w gminie rzymskiej.

Ten tryumf trzeci, jak nadmieniono wyżej, polegał na tem, że Eneasza uznano za protoplastę i założyciela Rzymu, w którym odrodziła się, w ten sposób, starożytna Troja. Wielce niesłuszną byłoby rzeczą widzieć w wyobrażeniu tem owoc fantazji poetyckiej, nadający się jedynie do napuszonych panegiryków i uroczystych ód: wżarło się ono głęboko w serce Rzymian; myśl o pochodzeniu od wielkiego męczeńskiego grodu zamierzchłych wieków—budziła w nich trwożne przeczucia podobnej zguby i podobnego też odrodzenia ich własnego miasta. Poczęto rozmyślać i obliczać: przepowiednie Sybilli z jednej strony, nauki filozofów o powtarzających się co pewien okres palingenezach—z drugiej, astrologja z trzeciej — wszystko to stwarzało duszną, dokuczliwą atmosferę, w której każde niepowodzenie zewnętrzne odczuwano dwakroć boleśniej, niż należało. Oczekiwany koniec państwa rzymskiego miał nastąpić, wedle rachuby mistycznej, w ciągu wieku pierwszego przed naszą erą; oczekiwanie tego końca przyczyniło się znacznie do wywyższenia króla z rodu Eneasza, Juljusza Cezara, i utrwalenia ustroju monarchicznego na gruzach republiki arysokratycznej. — Lecz wysunęliśmy się zanadto-naprzód; musimy tymczasem zatrzymać jeszcze swą uwagę na rozwoju religji rzymskiej w okresie republikańskim.