Śmierć Decjusza

Total votes: 4952

Lech Brywczyński

Akcja toczy się w 295 r. p.n.e., na polu bitwy pod Sentinum. To wydarzenie nie jest dziś upamiętnione żadnym pomnikiem ani obeliskiem, a okoliczni mieszkańcy zgoła nie mają o nim pojęcia.

 

MOTTO: Któż nie wie, że pożyteczniej i lepiej jest zażywać pokoju, niż znosić udręki wojny? A jednak więcej bohaterów wydają wojny, niż pokój.
Tacyt

OSOBY:

Chór Westalek
Publiusz Decjusz Mus, konsul rzymski
Trybun
Skryba
Samnita
Legionista I
Legionista II
Jowisz, władca bogów

 

SCENA PIERWSZA

Namiot rzymskiego dowódcy. Wnętrze jest obszerne, ale wyposażone skromnie i surowo. Pośrodku stoją dwa, niewielki stołeczki.

Chór Westalek: - (są ubrane w odświętne, białe szaty. śpiewają na wzniosłą, patetyczna nutę)
Iovis Pater i Ty, Westo – opoko
Patrzcie: oto rzymski lud, odziany w togi
Lud, co władać chce ziemią szeroko
Wzywa Was - ojczyste, rzymskie bogi
Byście lali krew wrogów posoką
A Kwirytom w zwycięstwa dęli rogi.
Więc wzywamy Was modły żarliwymi:
Niechaj lepsi zawsze rządzą gorszymi!

Rozlega się buczenie wojskowych rogów. Westalki rozbiegają się z przestrachem, znikają.

Do wnętrza wchodzą dwaj rzymscy oficerowie. Obaj są zmęczeni, a ich zbroje i hełmy pokryte są kurzem.

Konsul: - (siada na jednym ze stołków. zdejmuje hełm i kładzie go na ziemi. ciężko oddycha) Siadaj, trybunie! (pokazuje na drugi stołek) Jak oceniasz naszą sytuację? Czy mamy szansę zwyciężyć? Walka była ciężka, ale jakoś przetrwaliśmy. Na razie...

Trybun: - (siadając na stołeczku)Nie będzie łatwo. Samnici to twardzi górale, tylko patrzeć, jak ponowią atak. (zdejmuje hełm, ociera pot z czoła)Na Jowisza, przecież samych tylko Gallów i Umbrów jest więcej, niż nas. Jak to dobrze, że otoczyliśmy nasze obozowisko rowami i zasiekami! Gdyby nie to, w tym namiocie od dawna zasiadaliby już wodzowie Samnitów. Główny problem polega na tym, że nasi legioniści są wyczerpani i zniechęceni, mogą rzucić się do ucieczki w obliczu pierwszego, poważniejszego niepowodzenia.

Konsul: - A z drugiej strony, nie możemy przecież odstąpić od bitwy! Byłoby to i niehonorowe, i głupie. Mamy jedyną, pierwszą od kilku lat okazję, żeby zgnieść wszystkie, zbuntowane ludy w jednym starciu! Jeżeli dziś wygramy, to plemiona Italii znajdą się pod rzymskim panowaniem i na półwyspie zapanuje pokój...

Trybun: - ...dzięki któremu będziemy mogli zebrać siły do następnych podbojów! Zajmiemy Sycylię, Epir, Grecję, Hiszpanię, Afrykę...

Konsul: - I wszędzie zaprowadzimy Pax Romana! Nie sądzę, by podbite narody chciały się buntować, gdy już poznają smak prawa, sprawiedliwości i pokoju. A to może im zagwarantować wyłącznie Rzym! (rozkładając ręce) Ale o czym my tu mówimy? Tuż obok, pod Sentinum, obozują hordy Samnitów i sprzymierzonych z nimi ludów, znacznie liczniejsze on naszych legionów! Wystarczy wyjrzeć z tego namiotu, żeby ich zobaczyć! Myślmy lepiej, jak wygrać dzisiejszą bitwę! (po chwili ciszy) Mówię „myślmy”, ale tak naprawdę, to już wczoraj wszystko przemyślałem i podjąłem decyzję. Taką decyzję, jaka przystoi konsulowi republiki i dowódcy armii.

Trybun: - (z zaskoczeniem) Jako to decyzja, konsulu? O co chodzi?

Konsul: - Postanowiłem złożyć z siebie ofiarę przebłagalną za całość Rzeczypospolitej. Oddam swoje życie Ziemi oraz Manom – cieniom zmarłych, w zamian żądając od bogów zwycięstwa rzymskich legionów w dzisiejszej bitwie. Devotio – tak się nazywa ten nasz pradawny obrzęd. Kapłani objaśnili mi wczoraj wszystkie szczegóły. Kilku z nich będzie mi towarzyszyło podczas tej ceremonii.

Trybun: - (w osłupieniu) Devotio... Słyszałem o tym, ale od wielu lat żaden z rzymskich wodzów tego nie dokonał... To byłby zaiste wielki czyn...

Konsul: - (z naciskiem) To będzie wielki czyn, czyn godny i mojego rodu, i Rzymu. Przecież nazywam się Publiusz Decjusz Mus! (wstaje i wznosi ramiona ku górze) Jako głowa rodu Decjuszów mam obowiązek służyć Rzymowi, także za cenę własnego życia, tak jak przedtem mój dziadek i ojciec. Takie jest przeznaczenie naszego rodu, zaszczytne przeznaczenie! A z przeznaczeniem, jak wiesz, nawet bogowie nie walczą. (siada) Stanę na włóczni, zasłonię twarz płaszczem i wypowiem religijne zaklęcia. A potem wsiądę na konia i ruszę samotnie do walki, wpadnę w największą gęstwinę wrogów. Jeśli zginę, to będzie oznaczało, że bogowie przyjęli ofiarę mojego życia i dadzą Rzymowi zwycięstwo. Nie wątpię, że na ten widok nasze wojsko rozniesie nieprzyjaciela w puch. Kto z legionistów pożałuje swojego życia, jeśli zobaczy, że konsul dobrowolnie oddał swoje? Że Jowisz, Westa, Kwiryn i inni bogowie są po naszej stronie!

Trybun: - A jeśli nie zginiesz, wodzu? Co wtedy?

Konsul: - Nie dopuszczam do siebie takiej myśli. To oznaczałoby, że bogowie odrzucają ofiarę, jaką im składam, a zatem odrzucają nasze zwycięstwo. To byłaby tragedia. Nasi legioniści z pewnością upadliby na duchu i rzuciliby się do ucieczki. Nie, to nie może się stać . Na pewno zginę w walce.

Trybun: - (wstaje, po czym zwraca się z szacunkiem do Konsula) Nikt nie śmiałby cię prosić o taki czyn. Skoro jednak sam się na to zdecydowałeś, to my wszyscy możemy cię tylko podziwiać... Decjuszu, jesteś najszlachetniejszym z Rzymian...

 

Konsul: - (machając niedbale ręką)Taka forma pożegnania z życiem to dla mnie większy zaszczyt, niż strata. Zapamiętaj sobie, że to nie życie jest w życiu najważniejsze... (z tajemniczym uśmiechem) Tylko nie pytaj mnie, co jest najważniejsze, bo każda odpowiedź byłaby kłamstwem! Tylko bogowie umieliby to nazwać... (poważniejąc) Słuchaj teraz uważnie, co masz uczynić. Zbierz wszystkich dwunastu liktorów. Niech przywdzieją odświętne szaty, niech przygotują rózgi oraz siekiery. Niech będą w gotowości – gdy tylko wyjdę z namiotu, odprawimy uroczyste modły. (żartobliwie)Niektórzy mówią, że konsul nie jest konsulem, jeśli nie towarzyszy mu orszak liktorów z toporami i rózgami. Niech wszystko odbędzie się zatem zgodnie z ceremoniałem. Jak już mówiłem, kapłani też będą tam stali obok mnie. W centralnym punkcie obozowiska! Niech żołnierze to widzą. Legioniści muszą być przygotowani na to, co się ma wydarzyć, bo inaczej wpadliby w panikę na widok śmierci wodza. Wypowiem wszystkie formuły, a potem wyruszę przez główną bramę obozu, prosto na pole bitwy... (po chwili zastanowienia) I jeszcze jedno – przyślij mi tu natychmiast Skrybę, mojego niewolnika. Wczoraj mówiłem ci, że zastanawiam się nad tym, czy go wyzwolić i kazałem ci przygotować stosowne dokumenty. To Grek, biegły we wszelkiego rodzaju naukach. Rzadko o tym mówi, ale ja wiem, że w głębi serca marzy o Atenach, o studiach, o Akademii Platońskiej... Nie ma on u mnie źle, ale przecież to nie to samo, co wolność. Czy dokumenty są już gotowe?

Trybun: - Tak. Wszystko jest przygotowane.

Konsul: - To znakomicie. Dziś postanowiłem, że dam mu wolność. Warunek jest jeden – moja śmierć w dzisiejszej bitwie. Po śmierci nie będę potrzebował niewolników – bogowie już przygotowują mi odpowiednią kwaterę w Elizjum. Ojciec zawsze powtarzał, że szlachetny człowiek może się nie martwić o to, co po śmierci stanie się z jego duszą, bo bogowie na pewno zatroszczyli się o dusze ludzi, pielęgnujących cnoty... (pogodnie) Teraz okazuje się, że nawet po śmierci można dokonać szlachetnego czynu – dać komuś wolność... Chcę powierzyć Skrybie tajemne zadanie. Nie powiem ci, o co chodzi, bo nie jest to sprawa wagi państwowej. To prywatny list, który Skryba będzie musiał komuś doręczyć po mojej śmierci. (stanowczo) Jeśli dziś zginę, to dasz Skrybie te dokumenty, a on swobodnie wyjedzie z obozu. Jeśli jednak nie zginę, to masz zniszczyć oba dokumenty. Pamiętaj! No, ale dość o tym. (wstaje, zbliża się do Trybuna i wyciąga do niego dłoń) Marku Terencjuszu, pamiętaj o tym, że po mojej śmierci od razu przejmujesz dowodzenie. (pogodnie) Dbaj o przestrzeganie prawa i dyscypliny! To ty zadasz wrogom Rzymu decydujący cios i to ty będziesz zwycięzcą dzisiejszej bitwy.

Trybun: - (skłaniając głowę) Nie mogę się z tym zgodzić! Prawdziwym zwycięzcą będzie wyłącznie twoja cnota i szlachetność, Decjuszu. (serdecznie podaje Konsulowi dłoń. wymieniają mocny, żołnierski uścisk) Twój ród będzie się tobą szczycił przez stulecia, a lud rzymski nigdy o tobie nie zapomni! Po bitwie wyślę twe ciało do Rzymu, żeby twoja rodzina mogła je spalić na stosie i wyprawić uroczysty pogrzeb. Zaraz zwołam liktorów. Wezwę też centurionów i powiem im o czynie, który planujesz wykonać. Niech natychmiast przekażą tę nowinę legionistom. Na chwałę Rzymu! (wkłada hełm na głowę, odwraca się i wychodzi z namiotu)

 

SCENA DRUGA

Konsul podnosi hełm z ziemi i kładzie go na łożu, pokrytym skórami. Potem wraca na środek. Nieruchomieje, pogrążając się w zadumie. Po chwili do namiotu wchodzi Skryba, z przyborami do pisania w dłoniach. Staje pośrodku, obok jednego ze stołeczków.

Skryba: - Wzywałeś mnie, mój panie. Oto jestem.

Konsul: - (do Skryby) To prawda, wzywałem cię. Podyktuję ci list. Po napisaniu ukryj go dobrze, bo nikt nie ma prawa go przeczytać. Nikt, poza osobą, dla której jest on przeznaczony, pamiętaj! A jeśli chodzi o ciebie, to rozkazuję ci zapomnieć treść tego listu natychmiast po jego napisaniu. Rozumiesz?

Skryba: - Tak, panie! Nikt nie dowie się ode mnie nawet tego, że taki list istniał!

Konsul: - Dobrze. (uroczystym tonem) W zamian za napisanie, a potem doręczenie tego listu podaruję ci wolność. Co więcej, uczynię cię obywatelem Rzymu. Nie będziesz już moim niewolnikiem: będziesz wolnym człowiekiem. Po napisaniu listu zostań tutaj, w tym namiocie. Czekaj na rozstrzygnięcie bitwy. Po bitwie przyjdzie tu do ciebie trybun; on wyda ci akt wyzwolenia. Odbierz od niego dokumenty i zaraz potem wyjeżdżaj z obozu, w stronę Rzymu. W Rzymie doręczysz list, a potem możesz już jechać, gdzie sobie chcesz.

Skryba: - (uszczęśliwiony, podbiega do Konsula i pada przed nim na twarz) Dzięki ci, panie! Dzięki! Do końca życia będę upraszał bogów o to, by wspierali cię we wszystkich działaniach. (całuje stopy Konsula) Żeby byli po twojej stronie w dzisiejszej bitwie...

Konsul: - (z niechęcią) No dobrze, wystarczy już tego... Wstań! (Skryba wstaje) Przysięgnij na bogów, w których wierzysz, że w razie mojej śmierci jeszcze dziś opuścisz obozowisko legionu i pojedziesz do Rzymu, żeby osobiście dostarczyć ten list.

Skryba: - Jak wiesz, panie, jestem Grekiem. (wznosząc ramiona ku górze, uroczystym tonem) Przysięgam więc na Zeusa, Atenę i wszystkich dwunastu bogów olimpijskich, że jak najszybciej, osobiście doręczę ten list! Jeśli tego nie uczynię, niech bogowie jeszcze dziś odbiorą mi życie! (z nagłym przerażeniem) Co mówisz, panie? W razie twojej śmierci? Co to znaczy?

Konsul: - Niech twa przysięga zostanie dotrzymana! (w zadumie) Życie... Łatwiej to słowo wypowiedzieć, niż naprawdę zrozumieć, co ono znaczy... Siadaj! (Skryba pospiesznie powraca na poprzednie miejsce i siada na stołeczku) Winien ci jestem jedno wyjaśnienie: tylko w przypadku mojej śmierci w dzisiejszej bitwie oddasz ten list. Jeśli nie zginę, to musisz natychmiast zniszczyć list, w takim przypadku nie wchodzi też, niestety, w grę obdarowanie cię wolnością. Jeśli będę żył, to jako konsul wciąż będę potrzebował niewolnika, biegłego w układaniu pism. To oczywiste!(żartobliwym, pogodnym tonem) W tej sytuacji nie wątpię, że będziesz się modlił o moją śmierć, ale wcale mi to nie przeszkadza. (poważniejąc) Postanowiłem bowiem oddać dziś swoje życie bogom, w zamian za zwycięstwo rzymskich legionów... Nie mam czasu wyjaśniać ci tego, nie mam też czasu na długie dyktowanie listu, bo muszę się niezwłocznie pojawić na polu bitwy. Oddziały naszych wrogów szykują się już do kolejnego ataku...

Skryba: - Panie, jestem bardzo szczęśliwy, ale nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć... Nie wiem też, o co się mam modlić... Tak szlachetny człowiek, jak ty, nie powinien szafować swoim życiem. Niech giną inni, gorsi – właśnie ty powinieneś żyć...

Konsul: - (podchodzi do drugiego stołeczka, siada. mówi serdecznym tonem) Drogi chłopcze, najlepiej pomódl się o swoje własne dobro. Zresztą, tak naprawdę, to nic nie zależy od modlitwy – jeśli bogowie uznają, że jesteś godny ich łaskawości, to i tak cię poprą, a jeśli uznają, że nie jesteś godny, to żadne modły ci nie pomogą. Bo oni wiedzą lepiej, co jest dla ciebie korzystne. Dlatego nie chcę tego, co dla mnie najlepsze – chcę tego, co przeznaczyli mi bogowie. I mam nadzieję, że to jest to samo! Nie wiem, ale wydaje mi się, że dla bogów nie ma znaczenia nawet to, czy w nich wierzysz – liczą się tylko twoje czyny... (dobrotliwie) No, ale rozgadaliśmy się, a przecież nie jesteśmy jeszcze w Akademii Platońskiej. Bo tam chcesz się udać, prawda?

Skryba: - (z radością) To prawda, panie! Gdy tylko stanę się wolnym człowiekiem i wykonam twoje ostatnie polecenie, natychmiast wyruszę do Aten. Zawsze chciałem zgłębiać wiedzę w Akademii Platońskiej. (w rozmarzeniu) Będę słuchał wykładów, będę widział największych mędrców Grecji! Nigdy nie marzyłem, że tego dożyję! (do Konsula) Tobie to zawdzięczam, panie! Niech bogowie świadczą ci łaski... Będę się modlił o twoją śmierć, jeśli sobie tego życzysz...

Konsul: - (z uśmiechem) Jeden z moich żołnierzy, prosty wieśniak z Lacjum, spytał mnie niedawno, co to jest pietas, pobożność. Odpowiedziałem mu, że pobożność, to gotowość do oddawania bogom tego, co im się należy. Ja tak to rozumiem i właśnie dlatego oddam im swoje życie. Jeśli tylko taka ma być cena za wielkość Rzymu, to jej zapłacenie będzie dla mnie zaszczytem, a nawet przyjemnością...

Skryba: - (z uniżonością) Pozwól sobie powiedzieć, panie, że wy, Rzymianie, jesteście dziwni. Tyle w was siły, tyle chęci do działania. My, Grecy, jesteśmy inni – my wolimy myśleć, my nie lubimy narzucać swojej władzy innym ludom.

Konsul: - Grecy... Czy wiesz, dlaczego wasi Spartanie, choć tak waleczni, nie stworzyli i nigdy nie stworzą imperium? Bo brakuje im tego, co ma Rzym: połączenia wolnej myśli z dyscypliną czynu i posłuszeństwem wobec prawa. A co mają światu do zaoferowania te plemiona, które z nami walczą, owi Gallowie, Lukanowie czy ci nieokrzesani górale, Samnici? Nic, tylko bezprawie i chaos. W razie ich zwycięstwa cała Italia znowu pogrążyłaby się w nieustającej wojnie miast, miasteczek i plemion. Dlatego z ufnością oddaję swoje życie ojczystym bogom – oni na pewno są po naszej stronie i przyjmą ofiarę, która składam. Przecież bogowie nie mogą być po stronie Samnitów, bo wówczas musieliby przestać być bogami.

Skryba: - A co powiesz, panie, o Żydach? Oni uważają, że wasi i nasi bogowie to czczy wymysł. Żydzi uważają, ze istnieje tylko jeden bóg. Bóg, który każe im nic nie robić co siódmy dzień, w każdą sobotę....

Konsul: - (w zadumie) Żydzi? Niewiele o nich wiem. Jeśli jest tak, jak mówisz, to ich religia mi nie odpowiada. To osobliwe. Kiedy mieli oni okazję policzyć bogów i dowiedzieć się, że jest tylko jeden? A poza tym, spędzać na bezczynności co siódmy dzień, oznacza tyle samo, co marnować siódmą część życia. Widocznie naśladują swojego zmęczonego boga... (stanowczo) No, dobrze, ale przejdźmy wreszcie do pisania listu. Czy już mogę dyktować?

Skryba: - (sięga po swoje przybory) Jestem gotowy do pisania, panie!

Konsul: - To dobrze. (wstaje) Dyktowanie pójdzie szybko, bo już dawno temu ułożyłem sobie ten list w moich myślach. (dyktuje, chodząc wolnym krokiem wokół siedzącego na stołeczku Skryby. jest pochłonięty swoimi myślami, z namysłem wypowiada każde słowo) Publiusz Decjusz Mus śle pozdrowienia Marcelli Bibii. (po chwili zastanowienia) Moja ukochana! Nie bądź zdziwiona tym, że tak się do ciebie zwracam: czynię tak po raz pierwszy i ostatni w moim życiu. Są takie uczucia, którym cnota nie daje prawa do istnienia. Tak właśnie jest z naszą miłością. Mówię: naszą, choć przecież nie mam pewności, czy mógłbym liczyć na wzajemność. Widzieliśmy się, prawda, wielokrotnie, ale zawsze przy okazji oficjalnych uroczystości lub uczt, w których uczestniczyło szersze grono osób, a z samych spojrzeń nie da się wszystkiego wyczytać. Ja w każdym razie tego nie umiem. Jeśli rozmawialiśmy, to zawsze przy świadkach i o sprawach natury ogólnej, nigdy zaś o sobie nawzajem. Nigdy nie mieliśmy okazji, by porozmawiać z sobą tylko we dwoje, a to za moją sprawą, bo starannie unikałem sytuacji, które by mogły do takiego spotkania doprowadzić. Musiała mi wystarczyć sama przyjemność publicznego rozmawiania z Tobą o literaturze i filozofii, czasem też o ważniejszych, bieżących wydarzeniach. (po krótkim zawahaniu) Mam przecież żonę i dzieci, jestem Rzymianinem, senatorem, a w dodatku konsulem republiki. Temu, co czuję do ciebie, nie dałem prawa do jawnego istnienia, bo byłoby to niegodne i ojca rodziny, i męża stanu, i również tej czystej miłości, jaką do Ciebie czuję. Paradoks polega na tym, że ujawnienie ci mojego skrywanego uczucia byłoby zarazem jego końcem, bo wówczas zmalałby szacunek, którym się cieszę w Twoich oczach. Cóż zresztą po takim ujawnieniu uczucia, za którym nie poszłyby żadne, dalsze czyny! A pójść by przecież nie mogły. Zresztą, spójrzmy na to z innej strony: uczucie, które się nie spełniło, na zawsze pozostanie niezwyciężone, nie grozi mu zdrada, znudzenie czy rozczarowanie... Coś, co się nie zaczęło, nie może też mieć końca, prawda? (milczy przez chwilę, zbierając myśli) Dopiero teraz, w obliczu śmierci, wolno mi wyjawić ci ten najgłębszy sekret mojego serca. Czytając ten list możesz być pewna, że nie ma mnie już wśród żywych. Dlaczego? O tym dowiesz się bardzo szybko, bo sprawa będzie głośna... Ten list jest zatem jedynym dowodem istnienia mojej miłości do Ciebie, ale i on powinien zostać przez Ciebie spalony zaraz po przeczytaniu. O co Cię proszę w imię tego, co do Ciebie czuję. Żegnaj mi... (nieruchomieje, stając tyłem do Skryby)

Skryba: - Czy to już wszystko, panie? Czy mam pisać dalej? (zwija list w rulonik, wstaje)

Konsul: - (głuchym głosem) To już wszystko. Wiesz, co masz zrobić z tym zwojem. Muszę już iść, by spełnić swoją powinność. (rozgląda się wokół) Żadna z moich rzeczy nie będzie mi już potrzebna, Skrybo. Możesz je przejrzeć i zabrać z nich to, co chcesz, monety, kosztowności lub broń. Wartownicy przepuszczą cię ze wszystkim, co zechcesz zabrać.

Skryba: - (z wdzięcznością) Dzięki ci, panie! Niezwłocznie wyruszę z twoim listem. Wiem, gdzie mieszka ta osoba... ta pani, dla której list jest przeznaczony... Ta dama jest w Rzymie bardzo znana i szanowana... Wcześniej zabiorę tyle złotych monet, ile wystarczy mi na podróż do Rzymu, a potem do Aten.

Konsul: - Żegnaj, mój wierny sługo. Ciesz się wolnością. (podchodzi do łoża. bierze w dłonie hełm, wkłada go na głowę. wychodzi sprężystym, żołnierskim krokiem)

 

SCENA TRZECIA

Skryba kładzie list na stołeczku. Wstaje. W dziękczynnym geście wznosi ramiona ku górze, ledwo słyszalnym szeptem wymawiając słowa modlitwy. Później przystępuje do przetrząsania przedmiotów, znajdujących się w namiocie. Gdy natrafia na złote monety, dokładnie je liczy, a potem kolejno włada do sakwy.

Nagle rozlega się buczenie wojskowych rogów. Skryba przerywa liczenie monet, nasłuchuje. Gdy słychać tupot kroków i coraz głośniejszy gwar, skryba podchodzi do wejścia i nieznacznie je rozchyla.

Skryba: - (półgłosem, mówi sam do siebie)O, konsul już stoi w orszaku liktorów! Stanął na włóczni, zasłonił twarz płaszczem...

Konsul: - (jego głos jest donośny i stanowczy, ale przytłumiony, jakby dochodził z podziemi) ...Strach i ucieczkę, śmierć i krew, gniew bogów niebieskich i podziemnych niosę przed sobą. Przekleństwem zguby obarczam nieprzyjacielskie chorągwie, pociski i broń, a miejsce mojej śmierci niech stanie się miejscem zniszczenia Samnitów i innych wrogów Rzymu...

Skryba: - (wciąż spogląda przez rozchylone wejście namiotu. mówi sam do siebie) Chyba skończył już zaklęcia... Tak, rzeczywiście! Wsiadł na konia... W ręku trzyma miecz... Ponagla konia do szybszego galopu... Ruszył w stronę wrogich szeregów... To niesamowite, jak on pędzi! Już dotarł do Samnitów! Tnie wrogów mieczem, a oni rozstępują się... Bogowie, sprawcie, żeby poległ! Żeby tylko poległ! Żeby... (nagle rozlegają się gromkie okrzyki radości, znowu słychać buczenie rogów) Tak, tak! (z radością) Został trafiony włócznią, spadł z konia! (radośnie) Dzięki wam, bogowie! Jeszcze dziś będę wolnym człowiekiem! Cóż tam się dzieje, cóż tam się dzieje... Samnici poszli w rozsypkę, a Rzymianie tną ich, niczym zboże na pniu! Cóż to za pogrom! Zwycięstwo jest już pewne, wielkie zwycięstwo... Chwała wam, bogowie, chwała!

Skryba odchodzi od wejścia i ponownie przystępuje do pakowania się. Jest w radosnym nastroju, pogwizduje. Przebiera się w strój podróżny, przetrząsa rozłożone w namiocie przedmioty.

Niespodziewanie, do namiotu chyłkiem wkrada się żołnierz. Słania się na nogach ze zmęczenia, jest pokrwawiony. Kładzie się bezwładnie na ziemi.

Samnita: - (błagalnie) Pomóż mi, ukryj mnie...

Skryba: - (jest zaskoczony. podchodzi nieufnie do Samnity. przypatruje mu się uważnie) Ty nie jesteś Rzymianinem, jesteś samnickim żołnierzem. Czego tu szukasz? Powinienem cię zabić... Gdzie jest miecz... (rozgląda się wokół)

Samnita: - Oszczędź mnie, błagam... Co ci przyjdzie po moim życiu...

Skryba: - (z wahaniem) Rzeczywiście, w tak szczęśliwym dla mnie dniu powinienem czynić wyłącznie dobro... I tak jest już przecież po bitwie, niedługo stąd wyjadę... Zresztą, jestem przecież Grekiem, co mnie to wszystko teraz obchodzi... Nie bój się, nie zabiję cię! (podchodzi do Samnity, pomaga mu usiąść na ziemi, opatruje mu rany)

Samnita: - (oddychając głęboko) Masz rację, jest już po bitwie. I po nas, po Samnitach. Ta klęska to kres naszej walki. Tyle poświęceń nadaremno... Ja jestem, a właściwie byłem, wodzem Samnitów. Byłem, bo naszej armii już nie ma. (ze złością) A wszystko przez tego przeklętego Decjusza, konsula. Gdy tylko nasi szpiedzy donieśli mi, że Decjusz odprawia w obozie jakieś dziwne obrzędy, zorientowałem się, że chodzi o devotio. (wznosząc ramiona ku górze) Bogowie, że też on się okazał do tego zdolny! (uspokajając się) Zakazałem swoim ludziom zadawania mu ran, bo wiedziałem, że właśnie o to mu chodzi. I wszyscy zastosowali się do tego rozkazu, wszyscy oprócz mnie samego! Czy to nie głupie? (dramatycznie) To ja jestem wszystkiemu winien!

Skryba: - (wciąż opatrując rany Samnity) Ty? Jak to? Co takiego zrobiłeś?

Samnita: - Co zrobiłem? Zrobiłem najgłupszą rzecz w swoim życiu – rzuciłem włócznią w konsula. Włócznia wbiła mu się w szyję, a on spadł z konia, brocząc krwią i charcząc. Stary dureń ze mnie! Nie wytrzymałem , kiedy zobaczyłem, jak konsul rozpłatał mieczem głowę jednego z naszych najlepszych żołnierzy... Po prostu nie wytrzymałem... Gdy Rzymianie to ujrzeli, ryknęli triumfalnie i runęli na nas, jak lawina. W tym momencie było już po bitwie.

Skryba: - (nieruchomieje na moment. mówi sam do siebie) Więc to tobie zawdzięczam swoją wolność, Samnito... Chyba powinienem odpłacić ci tym samym...

Samnita: - Co powiadasz, panie? Nie dosłyszałem...

Skryba: - Nic takiego. (powraca do opatrywania ran Samnity) Opowiadaj dalej.

Samnita: - Nie mam już o czym opowiadać! Nasze oddziały zostały rozgromione, a ja sam ledwo się wymknąłem pogoni. I dotarłem tutaj. Ale na pewno mnie widziano! Błagam cię, pomóż mi uciec! (klęka przed Skrybą)

Skryba: - Jestem ci winien pomoc, choć nigdy się nie dowiesz, dlaczego. Tam leżą rzymskie szaty. (pokazuje w kąt namiotu) Wstań i przebierz się! (podchodzi do stołeczka i bierze do ręki list, zwinięty w rulon)

Samnita wstaje z kolan. Szybko, choć chwiejnym krokiem, rzuca się we wskazanym kierunku. Zdejmuje zakrwawione ubranie, przebiera się. Gdy jest już przebrany, podchodzi do niego Skryba.

Skryba: - (wręczając Samnicie rulon) Mam nadzieję, że umiesz czytać? (Samnita potakuje) Jedyny warunek, jaki musisz spełnić, to doręczenie tego listu. Tam jest napisane, gdzie i komu masz ten list doręczyć. To dama, bardzo znana w Rzymie, łatwo znajdziesz jej dom. Czy gotów jesteś udać się do Rzymu?

Samnita: - (z niechęcią) Do Rzymu? Mam pojechać do Rzymu? Złapią mnie...

Skryba: - Nie złapią. Nie musisz się nikomu pokazywać. Wystarczy, że oddasz list któremuś z niewolników, należących do tej kobiety. Potem możesz uciekać dalej, gdzie sobie chcesz. Zresztą, nie masz chyba innego wyjścia, jak przyjąć moją propozycję. Przecież wystarczy, że zawołam wartowników, a natychmiast tu przybiegną. I będzie po tobie...

Samnita: - Rzeczywiście, chyba nie mam innego wyjścia. Zgadzam się.

Skryba: - Przysięgnij na bogów, w których wierzysz, że niezwłocznie doręczysz ten list.

Samnita: - (uroczystym tonem, wznosząc ramiona ku górze) Przysięgam, o bogowie, na moje życie!

Skryba: - W takim razie... uciekaj! (podchodzi do wyjścia, wystawia głowę, rozgląda się) Biegnij teraz, nikogo nie widać! (Samnita podbiega do wyjścia i wybiega. przez chwilę słychać tupot jego kroków, a potem zapada cisza. Skryba powraca do pakowania się)

 

SCENA CZWARTA

Skryba jest już przygotowany do drogi. Bierze w dłoń sakwę i energicznym krokiem rusza ku wyjściu. Ku jego zaskoczeniu ale i radości, do namiotu wchodzi Trybun, który trzyma w dłoniach dokumenty. Uradowany Skryba podbiega ku Trybunowi, ale wówczas do namiotu wbiegają dwaj rzymscy legioniści z mieczami w dłoniach. Skryba staje jak wryty. Legioniści bacznie rozglądają się wokół; jeden z nich znajduje zakrwawione ubranie, pozostawione przez Samnitę. Obaj podchodzą do Skryby i chwytają go za ramiona. Skryba rzuca się do ucieczki, usiłując zbliżyć się do Trybuna.

Skryba: - Szlachetny trybunie, co się dzieje? Czego oni ode mnie chcą?

Legionista I: - (łapie uciekającego Skrybę za kark i przewraca go na ziemię) Łotrze, pomogłeś samnickiemu wodzowi w ucieczce! To są dowody twojej zdrady! Tak się odwdzięczyłeś naszemu konsulowi, a swemu panu? Po naszym dzisiejszym zwycięstwie losy wojny i tak zostały już rozstrzygnięte. Triumf Rzymu jest nieunikniony. Ucieczka tego drania może niepotrzebnie przedłużyć walkę i przysporzyć Italii niepotrzebnych ofiar! Czy choć przez chwilę o tym pomyślałeś?

Legionista II: - (podbiega, chwyta Skrybę za gardło) Nikczemny zdrajco, czy wiesz, co zrobiłeś? Czy wiesz, od ilu lat ścigamy tego wroga Rzymu po całej Italii? W ilu bitwach przelewał krew Rzymian? Czy wiesz, że pięć lat temu Samnici, dowodzeni przez niego, zabili mojego brata? Zapłacisz mi za to! (podnosi miecz do góry, przygotowując się do zadania ciosu)

Trybun: - (do legionistów) Zostawcie go, zostawcie natychmiast! Pamiętajcie o tym, że jesteście w namiocie konsula, który oddał życie rzymskim bogom. To święte miejsce! Opamiętajcie się! Trzeba zawsze przestrzegać prawa! (legioniści puszczają Skrybę, chowają miecze do pochew i stają obok Trybuna. Skryba wstaje, podchodzi do Trybuna) Skrybo, jako trybun mam ci do przekazania oficjalne, urzędowe wiadomości. Bardzo dobre wiadomości! (staje naprzeciwko Skryby, w uroczystej pozie)Jeszcze przed swoją bohaterską śmiercią, konsul republiki, Publiusz Decjusz Mus, podjął wobec ciebie ważne decyzje. Jak zapewne wiesz, nasz konsul postanowił obdarzyć cię wolnością. Oto tabliczka, na której spisany jest twój akt wyzwolenia, a tu masz dokument, świadczący o tym, że jesteś już pełnoprawnym obywatelem Rzymu. (wręcza Skrybie tabliczkę oraz zwój)Szczerze gratuluję! Niewielu Greków dostąpiło takiego zaszczytu! (wyciąga rękę, by uścisnąć dłoń Skryby) Od tej chwili nie nazywasz się już Skryba. Odtąd masz na imię Decjusz, bo tak brzmiało rodowe nazwisko twojego byłego pana. Raz jeszcze gratuluję ci, Decjuszu!

Skryba: - (z radością ściska dłoń Trybuna, a potem całuje oba dokumenty) To dla mnie zaszczyt, by nosić imię tak wielkiego człowieka! Cóż to za radosna chwila! Nawet nie marzyłem o tak szczęśliwym dniu! Teraz mogę już śmiało ruszać do Aten, do Akademii Platońskiej. (ogląda się ku wyjściu) Mam tyle do zrobienia, czeka mnie zupełnie nowe życie! Czy mogę już odejść?

Trybun: - Niestety, nie pozwolę ci na to! Zabrania mi tego rzymskie prawo. (cofa się o krok. staje, patrząc Skrybie prosto w oczy) Decjuszu! (uroczystym tonem) Dopuściłeś się zdrady, pomagając w ucieczce wrogowi Rzymu. W dodatku dopuściłeś się tego podczas wojny. To niewybaczalny postępek, za który – jako trybun i dowódca armii - skazuję cię niniejszym na śmierć. Wyrok zostanie wykonany niezwłocznie. (do obu legionistów) Wyprowadzić go!

Skryba: - (jest zaskoczony i przerażony. zwój i tabliczka wypadają mu z rąk. Legionista I podnosi oba dokumenty) Jak to? Przecież ja nic złego nie zrobiłem! Co wam szkodzi mnie puścić? Przecież jestem teraz wolnym człowiekiem, jestem obywatelem Rzymu! Jestem po waszej stronie! Nie wolno wam! (obaj legioniści chwytają go za ramiona i wloką ku wyjściu. Skryba stawia rozpaczliwy opór) Tak nie można! Miałem odjechać, gdzie będę chciał! Tak mi obiecał konsul! Jestem niewinny!

Trybun: - Twoja wina jest oczywista, chyba temu nie zaprzeczysz! Pomogłeś naszemu wrogowi w ucieczce! Jako obywatel Rzymu, podlegasz rzymskiemu prawu, jako niewolnik podlegałbyś tylko swemu panu. Żałuj więc, że nie jesteś już niewolnikiem, Decjuszu!

Skryba: - (krzyczy przeraźliwie) Puśćcie mnie! Ojcze Zeusie! Ateno! Ratujcie mnie, bogowie Olimpu! Bogowie! Przecież ja miałem doręczyć... Osobiście doręczyć list... Przysięgałem... (milknie, z nagłym przerażeniem, nieruchomieje. z rezygnacją pozwala się wyprowadzić z namiotu. znika w wyjściu wraz z legionistami)

Trybun: - (pozostaje sam w namiocie. zdejmuje hełm i wkłada go sobie pod lewe ramię. ociera pot z czoła. w zamyśleniu mówi sam do siebie) Bogowie? Przecież to oni kazali Romulusowi założyć miasto. A potem kazali mu zabić rodzonego brata za przekroczenie rzymskich murów, za to, że przekroczył prawo. To bogowie wybrali Rzym na stolicę świata, a my tylko wypełniamy ich plan. Jesteśmy posłuszni przeznaczeniu. Bo jak inaczej można wytłumaczyć to, że podbijamy nawet narody liczniejsze i bogatsze od nas? (powoli rusza w stronę wyjścia. wkłada hełm na głowę. mówi sam do siebie)To był dla Rzymu bardzo udany dzień. Będzie trzeba wysłać sprawozdanie do Senatu. Muszę też zarządzić dziękczynne modły w świątyni Jowisza, połączone ze złożeniem ofiary z dwunastu wołów. Woły zostaną zabite przy ołtarzu, a ich mięso będzie potem rozdzielone pomiędzy żołnierzy. Przecież te woły i tak trzeba by było zarżnąć, żeby nakarmić wojsko! (wychodzi)

 

CHÓR WESTALEK : - (są ubrane w odświętne, białe szaty. śpiewają na wzniosłą, patetyczna nutę)

Iovis Pater i Ty, Westo – opoko
Patrzcie: oto rzymski lud, odziany w togi
Lud, co władać chce ziemią szeroko
Wzywa Was - ojczyste, rzymskie bogi
Byście lali krew wrogów posoką
A Kwirytom w zwycięstwa dęli rogi.
Znów wzywamy Was modły żarliwymi...

Nagle rozlega się grzmot, potem następny. Westalki milkną, nieruchomieją.

Jowisz: - (głosem donośnym i władczym, ale pełnym bólu) Przeznaczenie... czasem... gardzi lepszymi...

Rozlega się trzeci grzmot. Westalki rozbiegają się z przestrachem, znikają.

KURTYNA