Zemsta Perkuna

Total votes: 3641

Lech Brywczyński

Dramat w jednym akcie

MOTTO:
Była wśród tego zbłąkanego pogaństwa miejscowość wielkiego znaczenia. Miasto to zwało się Romowe i wzięło nazwę od Rzymu, ponieważ tam mieszkał najważniejszy kapłan pruski; nazywał się on Kriwe
Piotr Dusburg, kronikarz krzyżacki

OSOBY:

Hermann von Balk, mistrz krajowy Zakonu Krzyżackiego
Brat Zygfryd
Brat Godfryd
Brat Horst
Brat Teobald
Wartownik
Chór Knechtów:
Knecht I
Knecht II
Knecht III
Knecht IV
Pozostali bracia i knechci

Kriwe, kapłan pogański
Chór Prusów:
Prus I
Prus II
Prus III
Prus IV
Prus V

SCENA PIERWSZA

 

Leśna polana. Pośrodku stoi von Balk, trzymając w wyciągniętej dłoni miecz. Wokół niego, po obu stronach, zgromadziło się liczne grono rycerzy zakonnych i knechtów, wszyscy w zakonnych białych płaszczach z czarnym krzyżem. Większość w zbrojach i z bronią. Tuż obok mistrza stoją: Brat Zygfryd, Brat Godfryd, Brat Horst i Brat Teobald.

 

von Balk: - Et in Arcadia ego. Oto ja, Hermann von Balk, mistrz krajowy naszego zakonu, znalazłem się w krainie pogańskich Prusów, mlekiem i miodem płynącej. Naiwni Polacy zaprosili nas tutaj, bo sami nie byli w stanie pokonać pogan. My tego dokonamy i wytępimy Prusów do szczętu. Przy okazji zostaniemy tu na dłużej i założymy własne państwo.

 

Chór Knechtów: - Hura! Hura! Hura!

 

von Balk: - (uciszając obecnych ruchem dłoni) Co w trakcie ostatnich kilkunastu lat zdobyliśmy, już jest nasze, a co dopiero zdobędziemy, będzie nasze w przyszłości! Sam wielki mistrz naszego zakonu - baczność! (wszyscy stają na baczność) - von Salza! - spocznij! (wszyscy wykonują komendę "spocznij") - wtajemniczył mnie w wielkie plany polityczne, których jest autorem. Podbijemy ziemię Prusów, niosąc tu prawdziwą wiarę i tępiąc zabobony!

 

Chór knechtów: - Zawsze z Balkiem! Zawsze z Balkiem! Zawsze z Balkiem!

 

von Balk: - Oby miasto Elbląg, które tu dzisiaj zakładamy, stało się filarem naszego panowania na Warmii! Ten gród będzie niczym młyński kamień, rzucony na pierś ziemi pruskiej. Oby rok tysiąc dwieście trzydziesty siódmy był z tego powodu wspominany przez wieki! Niech krzyżackie panowanie tkwi w tej ziemi tak mocno, jak ten miecz! (bierze potężny zamach i oburącz ciska miecz przed sobą na ziemię, ostrzem ku dołowi. ostrze miecza trafia w ziemię, ale nie wbija się w podłoże, tylko odskakuje od niego. miecz upada z brzękiem na ziemię)

 

Chór Knechtów: - Oooooooch! (wydają z siebie donośny jęk)

 

von Balk: - (zbity z tropu. podnosi miecz, spogląda na miejsce, w którym upadł) To czysty przypadek, to nic nie znaczy. Po prostu ostrze trafiło na kamień, umieszczony tu przez pruskie demony. Jest oczywiste, że Bóg jest z nami, a nie z Prusami, którzy w Niego nie wierzą i ubliżają Mu! Precz z pogaństwem i bałwochwalstwem! Do gruntu zniszczymy bezbożne praktyki! Następne pokolenia zakonnych braci będą tu mogły stworzyć świat wiary i chrześcijańskiej pobożności.

 

Brat Horst: - (półgłosem, nachylając się w stronę Brata Godfryda) Co mistrz powiedział? Następne pokolenia? Myślałem, że nam, zakonnikom, nie wolno, takich rzeczy, no wiesz... (mruga znacząco)

 

von Balk: - (patrzy karcącym wzrokiem na Brata Horsta, po czym kontynuuje przemowę) Elbląg to nasza przyszłość! To miasto powstało tylko dzięki nam i przez nas dzisiaj zostało założone. Umocnimy je i przekształcimy w warowny gród. To początek naszego przyszłego zwycięstwa.

 

Chór knechtów: - (skandują, rytmicznie uderzając mieczami o tarcze) Zwy-cię-stwo! Zwy-cię-stwo! Zwy-cię-stwo!

 

 

von Balk: - Zadania, związane z podbojem Prus są tak ogromne, że będę potrzebował zastępcy i pomocnika. Jego zadaniem będzie obrona miasta przed wrogiem, budowa fortyfikacji, ratusza i kościoła pod wezwaniem Świętego Mikołaja. Moim zastępcą zostanie... (zawiesza głos. wszyscy wsłuchują się w napięciu w jego słowa) ...zostanie nim mój umiłowany uczeń, Brat Zygfryd, którego niniejszym mianuję komturem elbląskim!

 

Wszyscy obecni przepychają się do Brata Zygfryda, żeby złożyć mu gratulacje. Trwa to dłuższą chwilę.

 

von Balk: - (chowa miecz do pochwy) A teraz - do pracy! Zajmijcie się pracami fortyfikacyjnymi i budowlanymi. Zacznijcie od wycięcia drzew z tego gaju (pokazuje ręką w prawą stronę) i postawienia szopy, w której mógłbym założyć swoją kwaterę!

 

Wszyscy rozbiegają się, przystępując do pracy.

 

 

 

SCENA DRUGA

 

Wnętrze drewnianej szopy, urządzone w prostym, spartańskim stylu: drewniane ławy i stoły, po lewej stronie łoże, przykryte niedźwiedzią skórą. Po prawej stronie znajdują się drzwi wejściowe. W widocznym miejscu, na ścianie, znajduje się herb Elbląga.

W centralnej części izby, po przeciwnych stronach stołu siedzą na ławach: von Balk oraz Brat Zygfryd. Jedzą mięso, trzymając je w palcach i co jakiś czas popijając wino z metalowych pucharów. Jedzą z apetytem, nie bacząc na to, że tłuszcz ubrudził im całe dłonie.

 

von Balk: - Jak ci się podoba herb naszego miasta, komturze? (spogląda na herb)

 

Brat Zygfryd: - (krojąc mięso wielkim nożem) Jest piękny. Krzyże, które są na nim umieszczone, przez wieki całe stanowić będą znamię potęgi naszego zakonu.

von Balk: - Oby tak właśnie się stało. (podnosi do ust połeć mięsa i odgryza spory kęs) Jak przebiegają prace budowlane?

 

Brat Zygfryd: - Widać już fundamenty ratusza, gotowe są też plany kościoła. Zbudowaliśmy bramy wjazdowe do miasta i postawiliśmy przy nich straże. Przydzieliliśmy parcele mieszczanom z Lubeki, którzy chcą zamieszkać w Elblągu. Niepokoi mnie za to stan fortyfikacji: niewiele zdołaliśmy dotąd zrobić, nasze wały są zbyt niskie i słabo umocnione. W razie niespodziewanego ataku Prusów nie będę mógł zagwarantować miastu bezpieczeństwa.

 

von Balk: - Ejże! Jest aż tak źle? Przecież Prusowie są słabo zorganizowani i nie będą w stanie wystawić licznej armii...

 

Brat Zygfryd: - Wiem, u nich o wszystkim decyduje wiec pospólstwa, więc zawsze jedni są za, a drudzy przeciw. Stąd to bezgłowie. Ale ostatnio wiele się zmieniło. Wszystko za sprawą Henryka Monte.

 

von Balk: - Któż to taki? To przecież nie jest pruskie nazwisko...

 

Brat Zygfryd: - To Prus z Natangii, syn miejscowego szlachcica, kilkanaście lat temu wywieziony jako dziecko do Niemiec. Tam poznał nasz język i przyjął chrzest. Ale teraz wrócił tutaj i znów stał się poganinem. Przyjął nawet pruskie imię, ale nie wiem, jak ono brzmi. Mam dowody na to, że przygotowuje wielkie powstanie. Chce zjednoczyć Prusów i ogłosić się ich księciem. Jest bardzo niebezpieczny, bo zna nasze obyczaje i sposoby walki.

 

von Balk: - To rzeczywiście niepokojące. Czy w jego planach jest zdobycie Elbląga?

 

Brat Zygfryd: - W to nie wątpię, on chce przejąć po kolei wszystkie nasze twierdze. Prusowie gromadzą się w lasach Lanzanii, szykując armię do ataku na Elbląg. Wczoraj udało nam się złapać trzech szpiegów, których Monte przysłał do miasta. Udawali wędrownych handlarzy. Zdradziła ich nieznajomość niemieckiego. Kazałem powiesić całą trójkę przy Bramie Targowej, ale nie ręczę, że Monte nie przysłał tu więcej szpiegów albo skrytobójców... (urywa, wskazując ręką na zakapturzoną postać, która niespodziewanie pojawiła się za jego plecami, w drzwiach. przybysz ma na sobie wąskie, długie spodnie, o nogawkach wpuszczonych w buty oraz wełnianą koszulę, długą aż do kolan) Kim jesteś? Kto cię tu wpuścił?

 

Kriwe: - (uspokajającym tonem, zdejmując kaptur) Jestem bez broni. Przyszedłem was prosić o to, żebyście opuścili naszą ziemię. Wracajcie do krain, w których się urodziliście, nie zakładajcie tu swoich miast! Dlaczego wycięliście tutejszy święty gaj, poświęcony naszym bogom? To zbrodnia, która nie może ujść bez kary!

 

Von Balk i Brat Zygfryd spoglądają na siebie w osłupieniu. Przerywają posiłek, wstają i wycierają dłonie o swoje szaty.

 

von Balk: - Z czegoś musimy przecież budować nowe gmachy, starcze. A z czego, jeśli nie z drewna? Zresztą, nie muszę ci się wcale tłumaczyć. Czy wydaje ci się, że zwykły Prus, taki jak ty, ma prawo rozkazywać zakonnym rycerzom? Skąd znasz niemiecką mowę?

 

Kriwe: - Waszego języka nauczył mnie człowiek, którego wy nazywacie Henryk Monte. To mój ukochany uczeń - ja wprowadzałem go w tajniki naszej religii, gdy powrócił w ojczyste strony. Wódz armii musi przecież, wedle naszych zwyczajów, składać ofiary bogom, prosząc o pomyślny wynik bitwy. On, z wdzięczności, nauczył mnie niemieckiej mowy, nauczył mnie nawet czytać i pisać. Dla mnie, starego człowieka, nie było to łatwe. Chciałem jednak poznać waszą wiarę, przeczytać wasze pisma. Dowiedzieć się, skąd w was tyle nienawiści, tyle pychy i zamiłowania do wojny. Na jakiej podstawie rościcie sobie prawo do odbierania nam ziemi ojców?

 

Obaj zakonni rycerze zbliżają się nieufnie do starca.

 

von Balk: - Do rzeczy, starcze, do rzeczy! Kim właściwie jesteś? Jakie nosisz imię?

 

Kriwe: - Nazywam się Kriwe, jestem głównym kapłanem Perkuna i innych pruskich bogów na całej Warmii i Pogezanii. Jestem najsłynniejszym wróżbitą, jakiego wydała ziemia Prusów. Mam siedzibę w osadzie Romowe. Musiałeś o mnie słyszeć.

 

von Balk: - Nieszczęsny człowieku, jesteś więc pogańskim kapłanem! To dla takich jak ty przybyliśmy tutaj!

Kriwe: - Jeśli przybyliście tu dla mnie, to niepotrzebnie. Ja was nie potrzebuję, wystarczy mi się wiara moich ojców.

 

von Balk: - Porzuć swoje zbrodnicze wierzenia, przyjmij naszą wiarę, bo inaczej twoja dusza zostanie po śmierci potępiona! Zgorzeje w ogniu piekielnym!

 

Kriwe: - Nie wiem, o czym mówisz. Jeśli moi bogowie istnieją, to na pewno zatroszczyli się o to, co stanie się po śmierci z duszami ludzi szlachetnych. A takim, mniej lub bardziej udolnie, staram się być.

 

Brat Zygfryd: - A jeśli owe demony nie istnieją?

 

Kriwe: - W takim przypadku życie jest niewiele warte, a po śmierci nic mnie nie czeka. Czego się mam zatem bać, jeśli po śmierci albo będę szczęśliwy, albo nie będę mógł być nieszczęśliwy?

 

von Balk: - Co ty tu opowiadasz, nieszczęsny człowieku? Przecież istnieje tylko jeden Bóg, właśnie ten, którego wam przynosimy!

 

Kriwe: - Tylko jeden? Skąd wiesz? Kiedy miałeś okazję policzyć bogów?

 

von Balk: - (jest zakłopotany. przez chwilę milczy, spoglądając na Brata Zygfryda. odchrząkuje) A co powiesz nam na temat swoich wróżb? Przecież powinieneś wiedzieć, że wróżby to fikcja, że nie da się odczytać przyszłości z lotu ptaków czy z wnętrzności zwierząt ofiarnych...

 

Kriwe: - Dziwne rzeczy gadacie, panie. Wierzycie w istnienie waszego jedynego Boga?

 

von Balk: - Oczywiście!

 

Kriwe: - Wierzycie, że wasz wszechmocny Bóg jest w stanie wpływać na wasze losy i - jeśli tylko zechce - dawać wam znaki, dotyczące przyszłości?

 

von Balk: - Tak! To oczywiste.

 

Kriwe: - W takim razie zupełnie nie rozumiem, na jakiej zasadzie odrzucacie sztukę wróżbiarską. (rozkłada szeroko ręce) Zresztą, skoro wasz Bóg jest, jak powiadacie, wszechmocny, a ja istnieję, to znaczy, że On akceptuje moje istnienie. Inaczej by mnie nie było.

 

Brat Zygfryd i von Balk spoglądają na siebie, skonsternowani. Zapada długotrwała cisza.

 

Brat Zygfryd: - Co my tu będziemy tracić czas na jałowe dyskusje. Fakty są takie: nie macie żadnych szans na wygranie wojny z zakonem, bo za nami stoi cała, chrześcijańska Europa. Chyba temu nie będziesz miał odwagi zaprzeczyć?

 

Kriwe: - (z rezygnacją w głosie) Temu jednemu zaprzeczyć nie mogę. Jestem już stary, a roztropność to roślina, późno wydająca owoce. Choć jest wśród nas wielu młodych ludzi, mających nadzieję na zwycięstwo. Zalicza się do nich Henryk Monte. Ja złudzeń nie mam. Człowiek mądry powinien się godzić z koniecznością. Ale czy to, że wygracie, odbiera słuszność naszej walce? Czy dzięki temu przybywa wam praw do palenia naszych osad, mordowania kobiet i dzieci?

 

von Balk: - Starcze, oszczędź swoim ludziom dalszych cierpień! Niech się zdadzą na naszą łaskę i przyjmą chrzest. Przekonaj ich, by stali się poddanymi zakonu!

 

Kriwe: - Nie potrafię przekonywać do tego, za czym nie stoi słuszność. I tak bym nie odmienił ich przekonań, oni wolą zginąć, niż pod przymusem przyjmować obce obyczaje. Przyszłości nie da się odwrócić: moje wróżby mówią jasno, że bogowie przeznaczyli naszemu ludowi zagładę. Ale i wy strzeżcie się zemsty pruskich bogów, zwłaszcza Perkuna, który jest patronem naszej walki.

 

von Balk: - A czegóż my mielibyśmy się bać? Przecież wasi rzekomi bogowie są słabi, skoro nie są w stanie pomóc nawet wam, ich wyznawcom!

 

Kriwe: - Za każde zwycięstwo trzeba prędzej czy później zapłacić. Dziś lub w przyszłości. Skąd wiesz, jak długo potrwają na tych ziemiach wasze rządy? Skąd wiesz, czy w przyszłości nie jest wam pisana straszliwa klęska w walce z innym przeciwnikiem? Pomyśl też, rycerzu, o grodzie, który tu założyłeś.

 

von Balk: - O moim Elblągu?

 

Kriwe: - Właśnie. Przy miejskiej bramie widziałem ciała powieszonych Prusów. Może karą za krew tych ludzi będzie dotknięte właśnie to miasto? Może przez długie wieki będą je prześladować siejące spustoszenia wojny i pożary, może stanie się ono zdobyczą licznych najeźdźców? Może za wasze (wyciąga rękę w kierunku obu Krzyżaków) zbrodnie płacić będą przez stulecia przyszli mieszkańcy tego miasta, żyjąc w biedzie i zapomnieniu? Może się nawet zdarzyć, że...

 

von Balk: - (z niecierpliwością przerywa starcowi, odwracając się do niego tyłem. w tejże chwili Kriwe wychodzi z szopy, nie zauważony przez obu rycerzy) Co za wymysły! Pomyśl tylko (zwraca się do Brata Zygfryda) - zakonni rycerze, cieszący się łaską jedynego, wszechmocnego Boga, mieliby się lękać demonów! Czy naprawdę wierzysz w to, starcze? (odwraca się do pruskiego kapłana. ze zdumieniem stwierdza, że nigdzie go nie ma. rozgląda się po izbie) Co to ma znaczyć? Gdzie on się podział?

 

Brat Zygfryd: - Nie mógł daleko uciec. Poszukam go. (wybiega z szopy)

 

Von Balk raz jeszcze rozgląda się po izbie, po czym siada na ławie. Po chwili do szopy powraca Brat Zygfryd.

 

Brat Zygfryd: - Dziwna historia - obaj wiemy, że stary tu był, a tymczasem wartownik, stojący za drzwiami, nikogo nie widział i nic nie słyszał.

 

von Balk: - Może to i lepiej? Ta sprawa robi się bardzo podejrzana. Na Boga, przecież złożył nam wizytę pogański kapłan, przywódca ciemnych, piekielnych sił, a my pozwoliliśmy mu uciec. Cóż za kompromitacja! Gdyby ta wieść rozniosła się po europejskich dworach, moglibyśmy za to słono zapłacić...

 

Brat Zygfryd: - (wzdryga się) Lepiej nawet nie myśleć, co by się stało. Podejrzewano by nas o konszachty z poganami. Poczekajmy kilka dni. Dam swoim knechtom rozkaz, żeby pilnie nadstawiali ucha. Może któryś z naszych rycerzy widział jednak tego starego, a wówczas trzeba będzie coś z tym zrobić.

 

von Balk: - Niech tak się stanie. (składa dłonie do modlitwy) Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!

 

 

 

SCENA TRZECIA

 

Von Balk siedzi na ławie, badawczo wpatrując się w leżące przed nim na stole mapy i zwoje. Co jakiś czas rozwija któryś ze zwojów i czyta. Lekturę przerywa mu pojawienie się w izbie Brata Zygfryda.

 

Brat Zygfryd: - Mistrzu, przynoszę bardzo niepokojące wieści!

 

von Balk: - Siadaj i opowiadaj. (przyjaznym gestem zaprasza go do wspólnego oglądania map) Nasza sytuacja jest trudna, nie damy sobie rady bez wsparcia. Papież powinien ogłosić krucjatę przeciwko Prusom i wezwać nam na pomoc rycerzy z cesarstwa, Francji, Italii i Anglii.

 

Brat Zygfryd: - Może się zdarzyć, że zginiemy, zanim pomoc tu przybędzie. Henryk Monte wygrywa jedną bitwę, po drugiej. Ostatnio wyciął w pień cały nasz oddział opodal osady o nazwie Witke. Mówiąc o niepokojących wieściach, miałem jednak na myśli co innego. Doniesiono mi, że trzej bracia zakonni widzieli owego pruskiego kapłana, jak wychodził z tego budynku. (pokazuje na podłogę)

 

von Balk: - Którzy to bracia?

 

 

Brat Zygfryd: - Godfryd, Horst i Teobald. Rozmawiali o tym między sobą, oskarżając nas obu o knowania z wrogiem i zdradę religii chrześcijańskiej. Zamierzają wysłać do Rzymu list, opisujący to wydarzenie. (z przejęciem) Chcą o tym pisać do samego papieża!

 

von Balk: - Absurd! Przecież Ojciec Święty w to nie uwierzy!

 

Brat Zygfryd: - Takie plotki rozchodzą się szybciej, niż morskie fale. Zapewne nie uwierzy w to papież, nie uwierzą ci, którzy nas obu dobrze znają, ale inni? Kardynałowie, królowie, książęta... Oni mogliby nam bardzo zaszkodzić. Znalazłem jednak wyjście z tej sytuacji. (nachyla się do ucha von Balka i przez dłuższą chwilę coś mu szeptem wyjaśnia)

 

von Balk: - (zastanawia się) Sądzisz, że to jest dobre rozwiązanie? Może i masz rację: my będziemy bezpieczni, bo się ich pozbędziemy, a i sam zakon też skorzysta. Niech tak się stanie. Siądźmy. (siadają obok siebie na ławie, twarzą do wejścia) Wartownik, do mnie!

 

Do izby wpada wartownik w zbroi, z halabardą w dłoniach.

 

Wartownik: - Czekam na twe rozkazy, mistrzu!

 

von Balk: - Wezwij tu Brata Horsta, Brata Godfryda i Brata Teobalda. Niech wchodzą do mnie kolejno.

 

Wartownik: - Wedle rozkazu! (wybiega z izby)

 

Brat Zygfryd mówi coś szeptem na ucho von Balkowi, który co jakiś czas potakuje. Po chwili w drzwiach pojawia się Brat Horst.

 

Brat Horst: - (uśmiechając się głupkowato) Czekam na twoje rozkazy, czcigodny mistrzu.

 

von Balk: - Mam dla ciebie, bracie, odpowiedzialne zadanie. Odpowiedzialne i zaszczytne.

 

Brat Horst: - Zawsze jestem gotów do walki o prawdziwą wiarę, gotów też do śmierci, jeśli dobro zakonu będzie tego wymagało. Co mam uczynić?

 

von Balk: - Weź tylu ludzi, ilu ci trzeba i ruszaj na północ, żeby zdobyć Bałgę. To potężny gród, który Prusowie zbudowali nad Bałtykiem. Blokuje on dostęp do Warmii od strony morza.

 

Brat Horst: - Jestem zaszczycony tym, że powierzasz mi dowództwo w tak ważnej wyprawie. Nigdy dotąd nie miałem okazji, żeby samodzielnie dowodzić. Kiedy mam wyruszyć?

 

von Balk: - Jak najszybciej. Komtur da ci mapę tych terenów.

 

Brat Zygfryd wstaje, podchodzi do ławy i przegląda mapy. Wybiera jedną z nich i podaje ją Bratu Horstowi.

 

von Balk: - Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, Bracie Horście, że po zdobyciu Bałgi zostaniesz mianowany komturem tego grodu.

 

Brat Horst: - (uradowany) Dzięki ci, mistrzu! Nie zawiodę twego zaufania! (wybiega z izby)

 

von Balk: - (sam do siebie) Nieszczęsny Brat Horst! Przecież nie ma żadnych szans na zdobycie Bałgi. Celem jego wyprawy jest tylko odciągnięcie części wojsk pruskich spod Elbląga.

 

Brat Zygfryd: - (macha lekceważąco ręką) Brat Horst zawsze był półgłówkiem i niewielki był z niego pożytek. Atakując Bałgę, po raz pierwszy i ostatni w życiu przyda się zakonowi.

 

von Balk: - (wzdycha ciężko) Rozumiem, że takie są prawa wojny, ale jakoś mi ciężko.

 

Do izby wchodzi Brat Godfryd.

 

Brat Godfryd: - Mistrzu, stawiam się na wezwanie. Zanim wysłucham twego rozkazu, chciałbym jednak wyrazić moje zdumienie faktem, iż powierzyłeś Bratu Horstowi dowództwo wyprawy na Bałgę. To szaleństwo! On nie ma żadnych szans, musi zginąć! Jeśli trzeba, ja pójdę tam za niego...

 

Brat Zygfryd: - (wciąż stoi obok stołu. bierze do ręki jedną z map) Bracie Godfrydzie, jak śmiesz zwracać się tak gwałtownymi słowy do mistrza! To nie jest godne zakonnego rycerza!

 

Brat Godfryd: - Błagam o wybaczenie. Ale żal mi Brata Horsta, który cieszy się, jak dziecko, bo nie wie, że idzie na pewną śmierć.

 

von Balk: - Nie obawiaj się, Bracie Godfrydzie, tobie powierzam nie mniej odpowiedzialne zadanie. (z naciskiem) Znacznie bardziej odpowiedzialne. Musisz jak najszybciej odnaleźć pruską osadę Romowe, zniszczyć miejsce pogańskiego kultu i zabić najwyższego kapłana Prusów, Kriwego. Powinieneś wiedzieć, że Romowe to parodia nazwy Rzym, ów kapłan jest więc antypapieżem i antychrystem. Pomyśl tylko, jaką sławę pozyskasz, jeśli twoja wyprawa się powiedzie!

 

Brat Godfryd: - (przejęty i zachwycony) Mistrzu, to najpiękniejszy rozkaz, jaki kiedykolwiek dostałem! Nie okryję hańbą mego rycerskiego imienia. Sprawię, że będzie ono głośne w całej Europie i sławione w pieśniach! (patrzy z wdzięcznością na von Balka) Mistrzu, przyznam, że niedawno zwątpiłem w twoją prawość, miałem nawet czelność podejrzewać cię o zmowę z wrogiem. To wszystko właśnie przez tego pruskiego kapłana, Kriwego. Podobno z nim rozmawiałeś i puściłeś go wolno. Ale ten twój rozkaz wyjaśnia wszystko i przekreśla moje podejrzenia. Czy wybaczysz mi, mistrzu i nauczycielu?

 

von Balk: - Jesteś dzielnym rycerzem i wiernym sługą zakonu. Nie mam powodu chować do ciebie urazy. Powiedz mi tylko, kto rozsiewał pogłoski o mojej zmowie z Prusami?

 

Brat Godfryd: - (z wahaniem) Brat Teobald widział na własne oczy tego pruskiego kapłana, potajemnie wychodzącego z szopy...

 

Brat Zygfryd: - I ty dałeś mu wiarę? Zwątpiłeś w prawość swego mistrza? Jak mogłeś!

 

von Balk: - (pojednawczo) Dość tych napomnień, Bracie Zygfrydzie. (do Brata Godfryda) Weźmiesz z sobą tylko pięciu knechtów. To jest zadanie dla małej grupy ludzi, zdecydowanych na wszystko. Musicie potajemnie, może nawet w przebraniu przeniknąć na terytorium wroga i co jakiś czas brać jeńców, żeby od nich dowiedzieć się, jak dojechać do Romowe. O ile wiem, ta osada jest położona wśród bagien. Nie ma jej na żadnej mapie, (wskazuje na zwoje, leżące na stole) dlatego musisz sobie radzić sam.

 

Brat Godfryd: - (rozpromieniony) Wyruszam nie zwlekając. Podczas wyprawy będę sobie powtarzał słowa "Pieśni o Rolandzie". (recytuje z pamięci) "Wielkie są wojska, hufce śmiałe, wszystkie chorągwie wdały się w bitwę. A poganie walą krzepko, nad podziw..." (wychodzi z izby)

 

Brat Zygfryd: - (do von Balka) Teraz czeka nas najtrudniejsze zadanie. Brat Teobald jest przebiegły i trudno go będzie omamić.

 

von Balk: - I on będzie jednak musiał wykonać moje rozkazy.

 

Do izby wchodzi Brat Teobald.

 

Brat Teobald: - Wiem, jakie rozkazy dostali bracia, którzy byli tu przede mną. Nie podejrzewam cię już o zdradę, mistrzu, skoro wydałeś wyrok śmierci na Kriwego, ale dziwię się, że tak szafujesz krwią zakonnych braci. Przecież obaj nie powrócą żywi do Elbląga.

 

von Balk: - (wyniośle) Dałem im zadania, które są zgodne z interesami zakonu. Jak możemy myśleć o całkowitym podboju Prus, jeśli nie zdobędziemy głównej twierdzy tego kraju i nie zlikwidujemy najważniejszego ośrodka pogańskiego kultu. Jeśli im obu się nie powiedzie, to wyślemy ich śladem następne oddziały. Wkrótce mają tu przybyć świeże hufce rycerstwa z Saksonii, Flandrii i Burgundii.

 

Brat Teobald: - (zgryźliwie) Zapewne ja stanę na ich czele?

 

von Balk: - Masz bystry umysł, bracie, ale tym razem zawiódł cię on. Powierzam ci bowiem zadanie zupełnie innego rodzaju.

 

Brat Teobald: - (zaskoczony) Innego rodzaju?

 

von Balk: - Tak. Ludzie nieprzychylni zakonowi, w tej liczbie polscy książęta, a nawet niektórzy biskupi, rozsiewają plotki, jakoby nie zależało nam wcale na nawracaniu pogan. Ich zdaniem, chodzi nam wyłącznie o zdobycie terytorium, dlatego nie chcemy wcale, żeby Prusowie się nawrócili, bo wtedy stracimy pretekst do dalszego podboju.

 

Brat Teobald: - To haniebna potwarz!

 

von Balk: - Masz rację, czcigodny bracie. Dlatego trzeba wytrącić argumenty naszym wrogom, trzeba pokazać, że zakon prowadzi na tych ziemiach działalność misyjną, a podbój jest tylko rezultatem odrzucenia przez Prusów naszych pokojowych gestów. Krótko mówiąc, właśnie ty, Bracie Teobaldzie, znany z biegłości we wszelkiego rodzaju naukach i znający mowę Prusów, zostaniesz naszym misjonarzem.

 

Brat Teobald: - (osłupiały) Ja? Jestem przecież rycerzem, moim zadaniem jest walka...

 

von Balk: - Twoim zadaniem jest przede wszystkim służenie zakonowi. A zakon żąda od ciebie, byś sam, bez broni, udał się do Prusów, niosąc im światło prawdziwej wiary i przekonując do zaniechania oporu. Polecam ci wyruszyć jeszcze dziś.

 

Brat Teobald: - (z rezygnacją) Wykonam twoje polecenie, mistrzu, choć dobrze wiem, że nie mam żadnej szansy na odniesienie sukcesu. Wszyscy przecież wiemy, jak zakończyła się onegdaj misja Świętego Wojciecha. Domyślam się jednak, że nie troska o zakon jest powodem twojej decyzji, ale chęć pozbycia się mnie z miasta. Nie musisz tego robić, nie wyślę już listu do Rzymu.

 

Brat Zygfryd: - Nie bluźnij, bracie. Musisz wierzyć w skuteczność swojej misji. Pamiętaj o tym, że ten, kto zyska sobie pomoc Bożą, dobrze wieńczy swoje dzieła.

 

Brat Teobald: - Odchodzę. (patrzy na mistrza i Brata Zygfryda) Żegnajcie. Nie wiem, czy kiedykolwiek się zobaczymy. Podczas wyprawy będę sobie powtarzał pieśń barda z Prowansji, Rutebeufa: że jutro będzie lepiej, nadzieja - to moje święto. (odwraca się i wychodzi)

 

Brat Zygfryd: - I takim oto sposobem zakon zyskał misjonarza, a kościół - męczennika. Moje plany się powiodły, mistrzu.

 

von Balk: - Tak, bracie, przewidziałeś wszystko, co do joty. Ale jakoś ciężko mi na duszy, jakoś smutno. Czuję się tak, jakbym to ja, własnoręcznie zgładził naszych trzech braci. Pomódlmy się!

 

Obaj klękają obok siebie, ze złożonymi do modlitwy dłońmi. Modlą się w milczeniu.

 

 

 

 

SCENA CZWARTA - Sen von Balka

 

 

Izba tonie w półmroku, skąpo oświetlona łuczywami, przymocowanymi do ścian. Von Balk leży na łożu, przykryty niedźwiedzią skórą. Sen ma niespokojny, wciąż mamrocze i powtarza jakieś słowa.

 

Pojawia się Chór Knechtów. wszyscy są ubrani w krótkie, białe szaty z czarnym krzyżem na piersi.

 

Knecht I (śpiewa na marszową nutę)

Byliśmy, jesteśmy, będziemy!
Gród każdy - zdobędziemy
Weźmiemy Prusów pod nasz but...

 

Knecht II

I bardzo topsze. Jawol, ser gut!

 

 

Knecht III

Lud pruski nie da nam rady
Kto wróg nasz - ten zejdzie na dziady
Będzie tu (pokazują w stronę widowni) ordnung, że aż miło...

 

Knecht II

O jakim sze Prusom ne sznilo!

 

Knecht IV

Wiece wybijemy im z głowy
Model rządów mamy gotowy
Tu mistrz, tam komtur, dalej brat

 

 

Knecht II

To pikny i prosty szwiat!

 

 

Chór Knechtów (maszerują, śpiewając na melodię "John Brown's body lies...")

Oręż germański zawsze radość ludom niósł,
Oręż germański zawsze radość ludom niósł,
Oręż germański zawsze radość ludom niósł,
A nasz zakon w siłę rósł!

 

Glory, glory, alleluja,
Glory, glory, alleluja,
Glory, glory, alleluja,
By nasz zakon w siłę rósł!

 

Chór Knechtów odchodzi krokiem marszowym. Muzykę słychać jeszcze przez jakiś czas.

 

 

Von Balk przewraca się na łożu, majaczy. Mówi przez sen, wsparty na łokciach.

von Balk: - Boże, dokąd mnie zabierasz, gdzie mnie prowadzisz... Co za widoki stawiasz mi przed oczy? Jakie to dziwne miasto, dziwne stroje, ulice, domy ze szkła i kamienia... To wszystko piękne, ale i niepojęte... Te pojazdy przerażają... Czy tu nikt nie jeździ konno? Jakiż gwar tu panuje, jaki hałas, nawet nie słychać śpiewu ptaków... Jak nazywa się ten bajeczny gród? Co to za miasto... Zaraz, tam wisi jakiś herb... Ten herb! To przecież Elbląg! Nasze miasto, zakonne miasto! Ale gdzie podziali się bracia, rycerze, knechci? To jakiś inny świat, inne czasy... Boże mój, który tutaj jest rok, który rok? Co??? Więc tak będzie w przyszłości? (krzyczy przez sen) Bracia-rycerze, minął rok dwutysięczny, a koniec świata nie nastąpił!!! (milknie, opadając bezwładnie na łoże. zapada w głęboki, spokojny sen)

Do izby wbiega zaniepokojony Wartownik.

 

Wartownik: - (półgłosem) Mistrzu, czy mnie wzywałeś? Co tu się działo? (rozgląda się z niepokojem po izbie, podchodzi do łoża, przygląda się von Balkowi) Wszystko dobrze, śpi. Pewnie mówił przez sen. Ostatnio dręczą go jakieś koszmary. Tfu! Na psa urok! To pewnie przez te pruskie demony. (wychodzi)

 

 

Chór Prusów (śpiewają na smutną, nostalgiczną nutę serbskiej pieśni "Tamo, daleko...")

Jesteśmy sami
Tak sami, jak kamień na dnie
Po wojnie tej z Krzyżakami
Nikt z nas nie pozostanie
Po wojnie tej z Krzyżakami
Nikt z nas nie pozostanie...

 

Prus I (na ludową nutę)
Ciężka dola Prusa
Pogańskiego syna
Wyrok już nań zapadł
Choć nieznana wina

 

Prus II
Ciężka dola Prusa
Każdy jest mu wrogiem
A teraz krzyżacka
Śmierć stoi za progiem!

 

Prus III
Stoi, głową trzęsie:
- Czas na was, wojowie!
Czas na wieczną drzemkę
W cienistej dąbrowie!

 

Prus IV
Nasze święte gaje
Na podpałkę pójdą
To, w cośmy wierzyli
Zwane będzie bujdą

 

Prus V
Nawet grobom naszym
Nikt się nie pokłoni
Wiatr tylko zawyje,
Łzę chmurka uroni

 

Chór Prusów (na smutną, nostalgiczną nutę)
Jesteśmy sami,
Tak sami, jak kamień na dnie
Po wojnie tej z Krzyżakami
Nikt z nas nie pozostanie
Po wojnie tej z Krzyżakami
Będziecie wy! (milkną na moment, pokazując palcami w stronę widowni)
Nas już nie...

Chór Prusów rozbiega się, jęcząc przeraźliwie. Melodię "Tamo, daleko..." słychać jeszcze przez pewien czas.

 

 

SCENA PIĄTA

 

Von Balk siedzi przy stole. Pociera dłonią czoło, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Podnosi wzrok na widok wchodzącego Brata Zygfryda, ale jest zaabsorbowany swoimi myślami.

 

 

von Balk: - Dobrze, że już jesteś. Powziąłem ważne decyzje. Bracie, miałem sen...

 

Brat Zygfryd: - (wchodzi dziarskim krokiem, zaaferowany, ale zadowolony. siada po przeciwnej stronie stołu) Mistrzu, przynoszę wieści. Wielkie wieści... Pamiętasz, jak trzy miesiące temu wysłaliśmy Brata Horsta na podbój Bałgi? Doniesiono mi, że Horst poległ, a wszyscy jego ludzie zginęli. Trzeba jednak powiedzieć, że spisał się dzielnie i zadał wrogowi znaczne straty. Jego bohaterstwo przynosi sławę zakonowi. Trzeba będzie zorganizować uroczystości żałobne, by uczcić jego pamięć... Słuchasz mnie, mistrzu?

 

 

von Balk: - (nie zwracając uwagi na słowa Brata Zygfryda) Bracie, miałem sen...

 

 

Brat Zygfryd: - Nie to jest jednak najważniejsze. Jeszcze lepiej spisał się Brat Godfryd, który znalazł drogę do Romowe, przedarł się tam niepostrzeżenie i porwał Kriwego! Po drodze Godfryd kazał zgładzić piekielnego kapłana: rozcięto Kriwemu brzuch i tak długo wleczono go wokół drzewa, aż wypłynęły mu wszystkie wnętrzności. Słyszysz mnie, mistrzu? To wielka chwila, nasze wielkie zwycięstwo: nie żyje Kriwe, filar pogańskiej religii! Trzeba będzie ze szczegółami opisać to wydarzenie i rozesłać ten opis na europejskie dwory! (ze smutkiem) Niestety, pruski pościg następnego dnia dopadł Brata Godfryda i jego towarzyszy. Wszyscy zostali powieszeni. Niektórzy mówią, że w owej chwili Brat Godfryd został żywcem uniesiony do nieba... Mistrzu, czy mnie słuchasz?

 

 

von Balk: - (nieobecnym tonem) A jakże, słucham. (z przejęciem) Bracie, miałem sen. Muszę ci go opowiedzieć...

 

 

Brat Zygfryd: - Co tam sen, czcigodny mistrzu. Wybacz, ale muszę ci najpierw przekazać trzecią, najsmutniejszą wiadomość. Brat Teobald okazał się nikczemnym zdrajcą: po spotkaniu z Henrykiem Monte stał się przyjacielem i wspólnikiem pruskiego herszta! Teobald przyjął nawet pruskie imię: Autumme! (wstaje, chodzi po izbie nerwowym krokiem) To niepojęte: nasz brat, rycerz Bożej sprawy splamił się apostazją! Przystał do Prusów i stał się poganinem. Te słowa ranią moje usta, przechodząc przez nie! Co na to powie Europa! Trzeba będzie przygotować oficjalne wyjaśnienie, napisać, że Teobalda omamiły pruskie demony, że stracił rozum...

 

von Balk: - (wygląda, jakby się ocknął z głębokiego snu. wstaje) Co powiadasz? Brat Teobald został poganinem? Poszedł więc do Prusów, jak mu poleciłem, a owi poganie nic złego mu nie zrobili. Wiem, że oni są gościnni, zabijają tylko wrogów... (przechadza się po izbie, po czym staje naprzeciw Brata Zygfryda) To się wiąże z moim snem. Bo musisz wiedzieć, bracie, że tej nocy śnił mi się świat, który będzie istniał po roku dwutysięcznym. Słyszysz dobrze: minie rok 2000 i koniec świata nie nastąpi! Świat przyszłości, który widziałem, był dziwny i niepojęty, ale piękny. Widziałem miasto Elbląg, w którym nie było ani nas, braci zakonnych, ani Prusów. Czy możesz to sobie wyobrazić?

 

 

Brat Zygfryd: - Nie, nie mogę i nie chcę sobie tego wyobrażać. Chrześcijaninowi nie wolno wierzyć w sny, nie wolno mu wnikać w Boże plany, dotyczące przyszłości. Takie próby to pycha, która grozi zagładą!

 

 

von Balk: - Po co mielibyśmy zabijać Prusów, po co z nimi wojować? Skoro przyszłość i tak nas pogodzi, to dlaczego nie miałaby nas pogodzić już teraźniejszość? (z przejęciem) Bracie, czy pamiętasz, jak trzy niedziele temu poprowadziłem zbrojną wyprawę w głąb Warmii? Chciałem zbadać teren pod przyszłą kolonizację, a przy okazji zniszczyć miejsca kultu pogańskiego. Jedno z takich miejsc odkryłem w pobliżu osady Ukapirmas. Była noc, dlatego święty ogień Prusów był widoczny z daleka. (chodzi po izbie, gestykulując) Kazałem knechtom podejść ukradkiem do tej polany i przyczaić się w zaroślach. Gdy sam tam dotarłem, ujrzałem tłum Prusów: mężczyzn, kobiet i dzieci. Siedzieli wokół ogniska, śpiewali, lepili z ciasta małe placuszki. Rzucali te placuszki do siebie, tak aby przelatywały przez ogień. Po wielu takich przelotach placuszek był upieczony: można go było zjeść i wprowadzić do obiegu następny. Równocześnie krążyło tak nad ogniskiem po kilkanaście placków. Śmiechom i zabawom nie było końca!

 

Brat Zygfryd: - (z niechęcią) To barbarzyński lud. Wiesz, mistrzu, w jaki sposób spowiadają się oni z grzechów? Gromada Prusów otacza kapłana i każdy daje mu szturchańca, popycha, trąca. To wszystko dla żartu, ale kapłan wrzeszczy na całe gardło, prosząc swoich bogów o pomoc. Bogowie, chcąc ratować swego sługę, darują szturchającym wszystkie przewinienia. Tak przynajmniej uważają naiwni Prusowie. O ileż godniejszy i szlachetniejszy jest nasz sakrament spowiedzi!

 

von Balk: - (nie zwracając uwagi na słowa komtura) Rzucając placki, Prusowie przez cały czas śpiewali, a niektórzy grali na trąbach. Boże miłosierny, jak oni śpiewali! To najpiękniejsza pieśń, jaką w życiu moim słyszałem. Słuchając jej, zapomniałem o tym, kim jestem, co robię i po co tam przybyłem. Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy któryś z braci trącił mnie w ramię. Wiedziałem, że trzeba wydać rozkaz do ataku, zanim Prusowie nas spostrzegą, ale przez dłuższą chwilę nie mogłem się na to zdobyć. Gdy w końcu ten rozkaz wydałem, wolałem nie brać udziału w walce: przyklęknąłem, zamykając oczy i zatykając palcami uszy. Dzięki temu nie widziałem krwi i nie słyszałem jęków. Czułem się jak zbrodniarz, jak Piłat, jak najnikczemniejszy z faryzeuszy. (do Brata Zygfryda) Bracie, czas z tym skończyć! Dziś rano powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie wydam rozkazu do przelewu krwi! Zawrzemy pokój z Prusami, zaniechamy podboju ich kraju, przyzwalając na ich pogańskie praktyki.

 

Brat Zygfryd: - (zgorszony i oburzony) Mistrzu, co ja słyszę? To zdrada i herezja! Opamiętaj się! Nie możemy zaniechać naszej walki, musimy przybliżyć Prusom światło wiary!

 

von Balk: - Jest także drugie wyjście: ładujemy nasz dobytek na statki i wracamy, skąd przybyliśmy. Może najlepiej byłoby powrócić do Ziemi Świętej, żeby strzec pielgrzymów przed Saracenami...

 

Brat Zygfryd: - Mistrzu, twoje słowa przynoszą szkodę zakonowi. Gdyby ktokolwiek cię usłyszał... (rozgląda się z niepokojem) Pomyśl tylko o przybyszach z Niemiec, którzy osiedlili się tutaj, w naszych nowych miastach. W samym Elblągu naliczysz ich setki. Zakon ma obowiązek ich obrony przed poganami! Oni nie mają gdzie wracać: sprzedali cały swój majątek, żeby tu rozpocząć nowe życie!

 

von Balk: - Niech dogadają się z Prusami, to gościnny lud. Niech nawzajem poznają swoje obyczaje i religie. Może w przyszłych wiekach powstanie z nich jeden, wspólny naród? Brat Teobald postąpił słusznie: trzeba się pojednać z Prusami.

 

Brat Zygfryd: - Mistrzu, twoje słowa stawiają cię nie tylko poza naszym zakonem, ale także poza kościołem chrześcijańskim. Jeśli nie zamilkniesz, będę zmuszony cię zabić. (podchodzi do stołu i bierze do ręki leżący tam nóż. staje obok von Balka)

 

von Balk: - Byłbyś w stanie to zrobić i skazać swoją duszę na wieczne potępienie? Nie sądzę, przecież tyle mi zawdzięczasz! Nic mnie nie powstrzyma od dokonania tego dzieła, które, jak uważam, miłe jest Bogu! (krzyczy głośno) Wartownik! Do mnie! Natych...

 

Brat Zygfryd zatyka mistrzowi usta lewą dłonią, a równocześnie wbija mu w serce nóż.

 

von Balk: - (z jękiem) Bracie, cóżeś uczynił... (osuwa się na podłogę. chwilę później nieruchomieje)

 

Brat Zygfryd: - (pochyla się, klęka, wyjmuje nóż z rany, po czym umieszcza rękojeść noża w prawej dłoni zamordowanego. wstaje, ze smutkiem patrzy na von Balka) Wybacz mi, bracie i nauczycielu, ale nie mogłem inaczej postąpić. Dzięki temu uchroniłem twoje dobre imię i ocaliłem zakon przed nieuchronną klęską. Zwątpiłeś w sens naszej walki, nie byłbyś już w stanie poprowadzić nas do zwycięstwa...

 

Do izby wchodzi wartownik, z halabardą w dłoni. Staje nad ciałem mistrza, patrząc na nie w osłupieniu.

 

Wartownik: - Co się tu stało, komturze? Czy byłem wzywany? Nasz mistrz...

 

Brat Zygfryd: - Nasz mistrz nie żyje. Popełnił samobójstwo, na wieść o niepowodzeniach i zdradach, jakie dotknęły ostatnio nasz zakon. (do Wartownika) Idź teraz i zwołaj braci. Niech wszyscy zobaczą, co się wydarzyło.

 

Wartownik: - Już biegnę. (wybiega z izby, wołając przeraźliwie) Bracia, mistrz nie żyje! Mistrz nie żyje! Komtur was wzywa!

 

 

 

SCENA SZÓSTA

 

Bracia zakonni oraz knechci powoli i z lękiem wchodzą do izby. Każdy przystaje nad ciałem von Balka, po czym odchodzi i staje na swoim miejscu, zależnie od rangi. Najstarsi z braci stają pośrodku, obok komtura. Wszyscy milczą, w izbie panuje pełna napięcia cisza.

 

 

Brat Zygfryd: - Wiecie wszyscy, jakie niepowodzenia spotkały ostatnio nasz zakon, ile klęsk ponieśliśmy. Nasz mistrz, do końca wierny swemu zakonowi, nie mógł tego przeboleć. Czuł się osobiście odpowiedzialny za te niefortunne wydarzenia i dlatego wolał popełnić samobójstwo, wolał wbić sobie nóż w serce. Miejmy nadzieję, że miłosierny Bóg wybaczy mu ten samobójczy postępek, niegodny chrześcijanina.

 

 

Chór Knechtów: - Amen!

 

 

 

Brat Zygfryd: - Najmocniej zabolała mistrza najnowsza wieść, której jeszcze nie znacie, wieść o haniebnej zdradzie Teobalda. Musicie bowiem wiedzieć, szacowni bracia oraz knechci, że stała się rzecz o pomstę do nieba wołająca. Oto Teobald - niegdyś nasz brat, przyjaciel i rycerz sprawy Bożej, złamał śluby zakonne i pohańbił swoje imię apostazją!

 

Wszyscy obecni zamarli w bezruchu, wydając z siebie okrzyk przerażenia.

 

Brat Zygfryd: - Słowa zamierają mi na ustach, ale muszę to wam powiedzieć: Brat Teobald, bo tak go kiedyś nazywaliśmy, przystał do Prusów, przyjął ich pogańską wiarę i przybrał sobie nawet pruskie imię. Nazywa się teraz Autumme!

 

Obecni raz jeszcze wydali z siebie okrzyk grozy.

 

Brat Zygfryd: - Jakby tego wszystkiego jeszcze nie było mało, ów padalec, ów nikczemnik śmiał skierować swój oręż przeciwko nam, przeciwko zakonowi, który przygarnął go do swego łona i dał szansę walki w obronie prawdziwej wiary! Ów Autumme, bo inaczej go odtąd nie będę nazywał, stał się najbliższym współpracownikiem herszta pruskiej bandy, Henryka Monte. Nie odstępuje go ani na krok i doradza w walce z zakonem!

 

Wszyscy obecni po raz trzeci wydali z siebie okrzyk grozy.

 

Brat Zygfryd: - Sami więc widzicie, bracia umiłowani, że nasz mistrz, Hermann von Balk, miał powody do zgryzoty. Głównym powodem jego samobójczej śmierci jest Autumme. To zdrada tego nędznika przeważyła szalę. Mężny duch von Balka nie mógł znieść postępku tak niegodnego, tak sprzecznego ze wszystkim, w co mistrz wierzył! (z patosem, zwracając się do zmarłego) Mistrzu, możesz być pewny, że będziemy kontynuować twoją walkę, nie bacząc na przeciwieństwa!

Chór Knechtów: - (z determinacją, wojowniczym tonem) Komtur! Komtur! Komtur!

 

Brat Zygfryd: - Wynieście stąd ciało mistrza, żeby przygotować je do pochówku!

Kilku knechtów podchodzi do zabitego. Zawijają ciało w biały, zakonny płaszcz i wynoszą z izby.

 

 

Brat Zygfryd: - Teraz nadszedł czas na to, żeby... (przerywa, bo na zewnątrz słychać gwar, okrzyki przerażenia, tupot koni)

 

 

Brat Zygfryd: - (zaniepokojony) Co tam się dzieje? Wartownik, do mnie!

 

Do izby wbiega przerażony Wartownik, trzymając oburącz halabardę.

 

Wartownik: - (krzyczy donośnie) Alarm! Wróg atakuje! Prusowie próbują wedrzeć się na wały. Prowadzi ich sam Henryk Monte!

 

Brat Zygfryd: - (do wszystkich obecnych) Na wały, do umocnień! Wszyscy na stanowiska! Tylko w mieczu nadzieja! Odeprzemy atak wroga! Śmierć Henrykowi Monte i temu zdrajcy, Autumme! Do boju! Za mną! (wyciąga miecz z pochwy i wymachując nim nad głową, wybiega z szopy)

 

 

Wszyscy obecni wybiegają za Bratem Zygfrydem, szykując się do walki. Izba pozostaje pusta. Słychać narastający zgiełk bitewny: bojowe okrzyki krzyżackich knechtów "Christ!", wojenne zawołania Prusów "Perkun!", uderzenia mieczy o tarcze. Po chwili dają się jednak słyszeć z oddali coraz głośniejsze, głucho dudniące, jakby dochodzące z podziemi słowa Kriwego.

 

 

Kriwe: - ...wystarczy mi wiara ojców..., ...nie potrafię przekonywać do tego, za czym nie stoi słuszność..., ...jestem już stary, a roztropność to roślina, późno wydająca owoce..., ...trzeba godzić się z tym, co nieuniknione.., ...przyszłości nie da się odwrócić..., ...wasz Bóg może wpływać na wasze losy i dawać wam znaki...

 

KURTYNA